dziennikarze wędrowni




archiwum




 wydanie: lipiec, 2002    publicystyka    strona główna  




Literatura czy polityka?
- cztery skojarzenia

artur kumaszyński


 Indyjska pisarka i obrończyni praw człowieka, Arundhati Roy, jest pewna, że literaturą są wszystkie jej wysiłki związane ze zrozumieniem egzystencjalnych problemów. Dlatego też ciągle stara się przebywać w "sercu społeczeństwa". Uważa, że już od zawsze była to postawa znamienna dla pisarzy. Krytykuje "literackie dyskusje" sprowadzające się często jedynie do wymiany informacji o napisanych ostatnio bestsellerach i otrzymanych nagrodach. Autorka głośnej książki "Bóg rzeczy małych" głośno i stanowczo reaguje nie tylko na niesprawiedliwość społeczną i łamanie praw człowieka w jej kraju, lecz stara się zwrócić uwagę opinii publicznej na wydarzenia związane z postępującą globalizacją oraz jej skutkami. W swoich esejach zdecydowanie potępia zaniedbania, błędy i sprzeczności w zagranicznej polityce USA. Arundhati Roy, zapytana przez nieistniejący już niemiecki tygodnik "Die Woche" o sposób, w jaki jej zdaniem Stany Zjednoczone winny były zareagować na zamach z 11 września, mówi: "Jeśli się nie wie, co powinno się uczynić, wtedy na pewno nie powinno się zrzucać bomb na niewinnych ludzi. Niech pan sobie wyobrazi, że mamy przypadek seryjnego mordercy, który nie daje się schwytać. Czy bombarduje się wtedy dzielnicę, w której mógłby on ewentualnie mieszkać? 3129 osób zginęło w WTC,ale ilu ludzi straciło życie od amerykańskich bomb w Afganistanie, o tym nikt nie chce słyszeć." Komentując okoliczności wytoczonego jej w zeszłym roku przez grupę indyjskich adwokatów procesu, w którym zarzuca się jej obrazę najwyższej instancji wymiaru sprawiedliwości, mówi: "Myślę, że powodem dla którego Supreme Court zapukał do moich drzwi jest strach przed potęgą literatury. To właśnie pisarz rozpoznaje zależności. To właśnie pisarz posiada broń jasności i zrozumienia. Dlatego też establishment czuł się już zawsze przez pisarzy zagrożony."

 Czesław Miłosz twierdzi, że literatura będzie autentyczna tylko wtedy, gdy jak najmniej pisana będzie "pod taką czy inną publiczność". Jest też świadom tego, że właśnie w rezultacie opuszczenia Polski i późniejszego zerwania z "warszawskim rządem" wyzwolił się od pisania "pod wymagania socrealizmu". Niezależnie od tego jaki jest stosunek Miłosza do Arundhati Roy, warto skonfrontować jej zdanie "Ja nie chcę tylko siedzieć w przedszkolu i bawić się swoim Bookerem", z nieprzychylną opinią Miłosza o polskich literatach, "którzy po 1989 roku zaczęli pisać pod zachodni rynek wydawniczy". Jeśli chodzi o politykę, to jako pisarz łaknący autentyczności nie próbował jej w swojej literaturze unikać. Wspominając w "Abecadle" nowojorskie lata, mówi: "Powrót do kariery urzędniczej, przerwanej przez wybuch wojny, niemniej nastąpił i urzędowałem w latach 1946-1950, najpierw w konsulacie w Nowym Jorku, następnie w ambasadzie. Nie znaczy to jednak, że oddzielony od prawdziwej Ameryki, tej poddanej koniecznościom codziennej walki o dolara, oddawałem się złudzeniom łagodzącym jej przeciwieństwa. Ten ustrój mi się nie podobał, ale nie podobał mi się również komunizm. Dlaczego ostatecznie mają się nam podobać społeczeństwa budowane na strachu: strachu przed nędzą albo strachu przed policją polityczną?". Miłosz zapytany przez Jerzego Turowicza o jego stosunek do cywilizacji zachodniej, mówi, że w obecnej fazie i patrząc od strony literatury ma o niej zdanie jak najgorsze, określa ją jednak mianem cywilizacji jedynej, polegającej na przyśpieszonym procesie rozkładu, na "wyścigu pomiędzy rozkładem niszczącym i rozkładem płodnym, twórczym", i dodaje: "... rozkład jest funkcją postępu i postęp jest funkcją rozkładu, patrząc na to z dalszej perspektywy."

 "Wartości zachodnie są ambiwalentne, w pewnym określonym okresie historycznym mogą one roztaczać pozytywną aurę i uskrzydlać postęp, w innym zaś tak bardzo dązą do krańcowości, że ulegają zafałszowaniu i w końcu zwracają się przeciw swemu własnemu założeniu." Te słowa wypowiedział nie Miłosz, lecz Jean Baudrillard, którego z Miłoszem zdaje się łączyć nie tylko zamiłowanie do manicheizmu. Baudrillard, który nie jest wieszczem, lecz socjologiem i filozofem, posuwa się w swoich interpretacjach rzeczywistości znacznie dalej. W eseju "Duch terroryzmu", który wzbudził burzliwe i kontrowersyjne dyskusje, określił on zniszczenie WTC jako "wydarzenie absolutne", "matkę wszystkich wydarzeń" i wskazał, że Stany Zjednoczone, poprzez swą hegemonialną, niemożliwą do zaakceptowania potęgę, budzącą nieodparte pragnienie jej zniszczenia, same się do tego tragicznego aktu przyczyniły. W wywiadzie udzielonym niemieckiemu "Spiegel" Baudrillard wypowiada kilka uwag na temat globalizacji, mówi o niebywałej przemocy na jakiej proces ten się opiera, "gdyż celuje on w ujednolicenie jako stan idealny, w którym wszystko jedyne w swoim rodzaju, każda unikatowość, a zatem i każda inna kultura, a w końcu także każda niemonetarna wartość mają zostać zniesione." Jean Baudrillard przestrzega przed utożsamianiem "globalnego" z "uniwersalnym": "Wartości uniwersalne, jak definiowało je oświecenie, posiadają transcendentny ideał. Konfrontują Ja z jego wolnością, która jest ciągłym zadaniem i odpowiedzialnością, nie tylko po prostu prawem. W globalnym brakuje tego zupełnie, jest to operacyjny system totalnego handlu i wymiany.", który "Niesie (...) z sobą więcej ofiar niż profitantów, nawet jeśli zachodniemu światu przynosi w większej części zysk."

 W tym ostatnim spostrzeżeniu Baudrillard nie bardzo różni się od Guntera Grassa, pisarza od dawna zabierającego głos w sprawach polityki i niestrudzenie nawołującego do nieodstępowania od humanistycznych ideałów. Grass nawiązując do dokumentu "Das Uberleben sichern", wydanego w 1980 roku przez Komisję Północ-Południe, jest zdania, że jeśli coś jest obecnie "bezzwłocznie konieczne, to zwołanie światowej konferencji gospodarczej, której podstawą byłoby sprawozdanie "północ-południe" Willy Brandta oraz uwzględniającej skutki globalizacji. Albowiem również w tym procesie poszkodowanymi są w pierwszej linii państwa południa. Jeśli nie weźmiemy tego pod uwagę, nie damy sobie z terroryzmem rady". Gdy "Spiegel-online" zwrócił uwagę na niesprawiedliwość polityczną jako główny motyw terrorystów, a frustrację Palestyńczyków jako ich pożywkę, Grass podkreślił rolę polityki, której mądrość polegałaby na zapobieganiu powstawania takiej frustracji, mówił dalej: "Tak długo jak istnieją przyczyny tej wciąż rosnącej nienawiści, tak długo jak złość i po części uzasadnione oburzenie nie zostaną usunięte, nic się nie zmieni. Do tego potrzebna jest również odwaga, skłonić wreszcie Izrael do tego, aby zrezygnował ze swej polityki okupacji, która ciągnie się już od dziesięcioleci."

 Jednakże konflikt izraelsko-palestyński sprowadza myśli na ścieżki bardziej jeszcze mroczne; choć na zewnątrz panuje jasny lipcowy spokój, kolorowany głosami bawiących się dzieci, to huk wybuchów bomb, rozrywających na strzępy niewinnych ludzi w Izraelu i wysadzających w powietrze palestyńskie miasta, jak i trwożny płacz i śmiertelny jęk zabijanych dzieci, starców, kobiet i mężczyzn, przenikają coraz intensywniej także do naszych "cywilizowanych" umysłów - bezgraniczna rozpacz towarzysząca tym wybuchom przywołuje już inne zupełnie, jakże przecież bolesne - skojarzenia.



 wydanie: lipiec, 2002    publicystyka    strona główna

 

© dziennikarze wędrowni