dziennikarze wędrowni




archiwum




 wydanie: październik, 2002    publicystyka    strona główna  




  Małpi żywot

    artur kumaszyński



  Wojna z Afganistanem była konieczna. Należało bezwzględnie uwolnić ten kraj od Talibów. Nie chcieli oni wydać terrorystów Al Qaidy, odpowiedzialnych za powietrzne ataki na World Trade Center. Mullah Omar udzielił schronienia Osamie Bin Ladenowi, głównemu wrogowi cywilizowanego świata.

 Wojna z Irakiem jest niezbędna. Saddam Husajn znajduje się w posiadaniu biologicznej i chemicznej broni masowej zagłady. Stanowi to wielkie zagrożenie dla USA oraz milionów ludzi na Bliskim Wschodzie. USA pragną uchronić świat przed kolejną katastrofą.

 Taki jest mniej więcej oficjalny ton oświadczeń rządu Stanów Zjednoczonych.

 Tymczasem, jak wykazują liczne opracowania (np. Brisard/Dasquie "Ben Laden. La verite interdite"), USA przez wiele lat wspierały owe okrutne rządy tych skrajnych islamskich fundamentalistów i wiele łączyło je z samym Bin Ladenem. Podobnie zdaje się mieć sprawa z Irakiem. Spiegel online (26.09.02): "Albowiem był to właśnie Donald Rumsfeld, dzisiaj szef najpotężniejszych sił zbrojnych na świecie, który wtedy, w grudniu 1983, na polecenie ówczesnego prezydenta Ronalda Reagana, miał przeprowadzić tajną rozmowę z Saddamem Husajnem. (...) W ciągu kolejnych ośmiu lat, tak wykazały badania kongresu USA, rządy prezydentów Reagana i Busha seniora nie żałowały ani pieniędzy, ani trudu, aby wesprzeć despotę z Bagdadu w jego inwazji na Iran. (...) I tak np. 2 maja 1986 amerykańskie laboratoria przekazały Irackiemu Ministerstwu Edukacji bakterie wąglika i jadu kiełbasianego (botulinus), w obu przypadkach zarazki mogące służyć produkcji broni biologicznej. (...) Handel technologią masowego uśmiercania kontynuowany był nawet po tym, jak Saddam Husajn rozkazał w marcu 1988 użyć broni chemicznej w ataku, w wyniku którego życie straciło ponad 5 000 Kurdów."  *

 W zgiełku krzykliwej i agresywnej retoryki wojennej USA, potęgowanej przez większość środków masowego kształtowania poglądów, również w Europie, rzadko docierają do nas głosy wykazujące niedorzeczność i niebezpieczeństwa związane z lansowaną przez rząd Stanów Zjednoczonych, bynajmniej nie bezprzykładną, polityką międzynarodową, polegającą na torpedowaniu siły argumentów argumentami siły.

 I tak oto The Washington Post opublikował na początku sierpnia artykuł dotyczący omawianych w Pentagonie planów obalenia rządu nie tylko w Bagdadzie, lecz również w innych krajach Bliskiego Wschodu, nie wyłączając dotychczasowych sojuszników - Arabii Saudyjskiej i Egiptu. Dzień później, 7 sierpnia, ten sam dziennik zamieścił wprawdzie oświadczenie Collina Powella, w którym rząd USA dystansuje się od podobnych planów, ale wielu obserwatorów stawia podobne zapewnienia pod wielkim znakiem zapytania.

 Johan Galtung, ekspert d/s badań pokojowych, zapytany przez dziennikarza szwajcarskiego Weltwoche (nr.36/02) o cele polityki Stanów Zjednoczonych mówi: "Według mojej tezy chodzi Amerykanom o to, by znaleźć jakiś kraj, którym mogliby zastąpić Arabię Saudyjską. USA odwróci się wtedy od niej i potraktuje jako wroga." Galtung mówi dalej o konsekwentnym realizowaniu polityki zagranicznej, której cele ustalone zostały tuż przed zakończeniem II Wojny Swiatowej: "Kto panuje nad Wschodnią Europą, panuje nad Centralną Azją, kto panuje nad Centralną Azją, ten panuje nad światem. Panować nad światem, znaczy kontrolować światowy handel i dominować militarnie."

 Również Tariq Ali (Sueddeutsche Zeitung, 14.09.02) uważa, że na płaszczyźnie politycznej Stany Zjednoczone usiłują wykorzystać zamachy na WTC do stworzenia nowej mapy świata. "Dysponują oni (USA przyp.) bazami militarnymi we wszystkich częściach świata. Największa z nich znajduje się w najmniejszym z jego zakątków, w Katarze przy Zatoce Perskiej. ONZ składa się ze 189 krajów członkowskich, w 120 z nich obecne są amerykańskie siły zbrojne".

 Austriackie pismo Profil (nr.39/2002) cytuje w powyższym kontekście Johna Bunzla, eksperta d/s spraw Bliskiego Wschodu w Austriackim Instytucie Polityki Zagranicznej: "W miarę jedzenia wzrasta apetyt. Ponieważ wojna z Afganistanem została tak łatwo wygrana, wojownicze sokoły w rządzie USA uważają, że tę samą strategię można stosować w każdym innym przypadku". W tym samym artykule czytamy: "Ster polityki zagranicznej w Pentagonie oraz w Białym Domu przejęli hardliner, którzy w ataku na Irak widzą początek nowego, szeroko rozumianego porządku na Bliskim Wschodzie. Liczą oni na efekt domina: Upadnie reżim Saddama Husajna, powstaną przeciw swym dyktatorom również sąsiednie narody - w razie konieczności z amerykańską pomocą. Wówczas Królestwo Saud, Mullahowie w Iranie, Baat w Syrii a być może nawet prezydent Egiptu Hosni Mubarak będą mogli zostać zastąpieni przez przyjazne Ameryce pro-zachodnie rządy. Na przewrotach tych skorzystałby w ogromnym stopniu Izrael, który, jako najbardziej niezawodny sprzymierzeniec w tym regionie, otrzymałby wolną rękę w kwestii rozwiązania problemu palestyńskiego". Jak mogłoby takie rozwiązanie wyglądać nie trudno sobie wyobrazić, obserwując rozwój sytuacji w Ramallah i w innych rejonach Palestyny. Do Izraela za chwilę powrócimy, tymczasem pozostańmy przez chwilę przy owych "wojowniczych sokołach" z Waszyngtonu.

 W Der Standard (21 września 2002) czytamy: "US-Marine, tajny agent, wysoko odznaczony weteran wojny w Zatoce Perskiej, inspektor d/s rozbrojenia w Iraku, Scott Ritter, ma nowego wroga: rząd Busha i <<kilku neokonserwatywnych idiotów w Washington D.C.>>" W następującym po tym wstępie wywiadzie Ritter mówi: "W tej wojnie (przeciw Irakowi przyp.) rozchodzi się o polityczne ideologie. Chodzi tutaj o garstkę neokonserwatystów w Washington D.C., którzy w zamiarze osiągnięcia własnych politycznie motywowanych celów, umieścili na swych chorągwiach kwestię narodowego bezpieczeństwa USA. Ci ludzie - Donald Rumsfeld, Paul Wolfowitz i inni - prowadzą jednostronną politykę i wykorzystują siłę Ameryki, aby osiągnąć globalną władzę."

 Wracając do problematyki blisko-wschodniej trzeba powiedzieć, że i do tej pory Waszyngton nie krępował rąk Sharon'a nazbyt mocno. Już pół roku temu Financial Times Deutschland nazwał amerykańską politykę wobec Izraela "ukartowaną grą". W numerze z 8 kwietnia 2002 czytamy: "Tak się w to gra: Amerykanie udzielają upomnienia, Izrael zapowiada wycofanie się (z obszarów Autonomii przyp.) i kontynuuje ofensywę. Waszyngton powtórnie upomina, Izrael ulega, ale niezdecydowanie. I tak będzie się to toczyło dalej ..."

 14 maja 2002 na łamach Frankfurter Allgemeine Zeitung ukazał się komentarz jednego z najostrzejszych krytyków izraelskiej polityki, amerykańskiego politologa Normana G. Finkelsteina. Zacytujmy fragment: "Tylko ci, którzy świadomie zamykają na to oczy, nie dostrzegają, że najnowsze wkroczenie armii izraelskiej do Zachodniego Jordanu jest dokładnym odzwierciedleniem wkroczenia tejże do Libanu w roku 1982. (...) Problem z administracją Busha polega na tym, jak nam się wciąż powtarza, że zbyt mało angażowała się ona na Bliskim Wschodzie. Tę dyplomatyczną lukę ma wypełnić teraz blisko-wschodnia misja Powella. Ale kto zapalił zielone światło dla przeprowadzenia tej masakry? Kto dostarczył Izraelowi F-16 i helikoptery Apache? Kto zgłosił veto w sprawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa, według której międzynarodowi obserwatorzy zatroszczyć się mieli o położenie kresu stosowaniu przemocy? I kto odrzucił obecną propozycję pełnomocnika ONZ d/s Praw Człowieka, Mary Robinson, dotyczącą wysłania na tereny palestyńskie komisji badawczej, w celu ustalenia podłoża i rozmiaru masakry? (IPS 3 kwietnia 2002) (...) Tymczasem portugalski laureat literackiej nagrody Nobla, Jose Saramago, przywołał <<ducha Oświęcimia>>, aby opisać okrucieństwo Izraela. Pewien belgijski parlamentarzysta oświadczył publicznie, Izrael <<czyni z Zachodniego Jordanu obóz koncentracyjny>>(The Observer, 7. kwietnia 2002) Wobec podobnych porównań oburzają się Izraelczycy wszystkich politycznych partii. Jeśli Izraelczycy nie chcą być oskarżani jako naziści, to muszą przestać, jak naziści postępować".

 To, że kwestia ewentualnej amerykańskiej wojny z Irakiem ma ścisły związek z obecną polityką Izraela, niepokoi nie tylko wielu ludzi na całym świecie, lecz również samych obywateli Izraela. 28 września brytyjski Guardian wydrukował apel podpisany przez 149 izraelskich naukowców, w którym dają oni wyraz swemu przerażeniu w związku z przygotowaniami USA do wojny z Irakiem oraz entuzjastycznemu wspomaganiu tych zamierzeń przez członów izraelskiego rządu.



* * *


 W ciągu minionego roku miliony ludzi na całym świecie wzięło udział w licznych antywojennych demonstracjach. Protesty te wydają się być jednak w pewnym stopniu także wyrazem niezadowolenia z kierunku, w jakim zdaje się zmierzać zachodnia cywilizacja. Podobne obawy niewątpliwie znajdują swoje uzasadnienie w historii. Coraz więcej ludzi zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, jak kruche są fundamenty, na których opierają się nasze systemy wartości, nasze tzw. Człowieczeństwo i jak często wartości te są bezwzględnie nadużywane w celu osiągnięcia korzyści własnej i/lub zaspokojenia prymitywnych żądz. Nie od dzisiaj i nazbyt często także przez reprezentantów grup społecznych i całych społeczeństw, przez ludzi zatem, którzy winni owe wychwalane wszech i wobec wartości nie tylko sami na co dzień realizować, ale także je chronić i rozpowszechniać.

 Nie bez powodu mediatorzy w konfliktach międzynarodowych rzadko powołują się na moralność, etykę lub religię. Najczęściej prezentują chłodną kalkulację strat i zysków; słabszy, jak to najczęściej w przyrodzie bywa, aby nie postradać posiadanych przywilejów, a nieraz życia, musi przyjąć rozwiązanie narzucone przez stronę silniejszą - egzystencjalny pragmatyzm pertraktujących elit. Jednakże przynajmniej w jednym obie strony są sobie równe - muszą przekonać własne społeczeństwa o zasadności swych działań. Z wielu względów jest to zadanie znacznie trudniejsze. Zawodzi tutaj zwykły instynkt władzy, nie sprawdza się na dłuższą metę zamordyzm, nieprzydatne stają się w pewnej chwili naukowe metody. W obrębie wielkich społeczeństw dochodzą do głosu w mniej lub bardziej określonych sytuacjach nieprzewidywalne siły chaosu, które w jakimś krytycznym momencie grożą całkowitym wymyknięciem się spod kontroli. Dzisiaj nie jest już łatwo zaprzeczyć tezie, że im wyższa świadomość społeczna i mądrzejsze, aktywnie przyczyniające się do wzrostu tejże świadomości, elity, tym mniejsze ryzyko nastąpienia społecznej katastrofy. Ciągła czujność, represje i formułowanie wciąż nowych kłamstw na utrzymanie społeczeństwa w ryzach, nigdy jeszcze nie zapewniły przetrwania jakiejkolwiek cywilizacji.

 Historia zna wielu ludzi, którzy pragnęli znaleźć receptę na społeczeństwo "godne Człowieka" - społeczeństwo mające wynieść nas ponad naturalną organizację świata zwierząt. U zarania naukowej percepcji powstały filozoficzne pojęcia metafizyki, logiki, etyki, psychologii, kosmologii... jeszcze wcześniej pierwsze religie i mity. Ale z naszą historią związana jest od zawsze także inna siła, siła zniszczenia. W znajdujących się na jej usługach umysłach różnej maści demagogów oraz ich pozbawionych empatii idoli, stawały się owe wypracowane wartości zaczynkiem lub zgoła treścią przeróżnych ideologii i w ostatecznym efekcie często obracały się - wbrew intencjom swych "ojców" - przeciw ludzkości. Stawały się przyczyną cierpienia i śmierci setek, tysięcy i milionów niewinnych istnień.

 Antoni Kępiński pisał: "W każdej ideologii społecznej, a było ich w ciągu dziejów niemało, istnieje awersja do tego, co z nią nie jest zgodne, przede wszystkim do tych, którzy nie są jej wyznawcami. Obraz świata upraszcza się do biało-czarnego, ludzie dzielą się na "wierzących" i "niewierzących", pierwsi są dobrzy, drudzy - źli."

 Według Jose Saramago jednym z takich ideologicznych argumentów, który doskonale spełniał swoją rolę przez wiele setek lat, był "faktor-bóg". W swej pierwszej reakcji na samobójcze ataki na WTC i Pentagon apelował on o to, by każdy wierzący uzmysłowił sobie, "że jeśli istnieje Bóg, to jest to tylko jeden Bóg i jego imię jest rzeczą najmniej istotną. I nie powinien on ufać "faktorowi-bóg". Ludzkiemu duchowi nie brakuje wrogów, jednakże "faktor-bóg" jest tym najbardziej zagorzałym z nich i najbardziej niszczycielskim".

 Czy może nie to właśnie miał na myśli także Bertold Brecht, wkładając w usta literackiego właściciela firmy "Bettler's Friend" słowa: "Cóż nam po najpiękniejszych i najgorętszych sentencjach, wymalowanych choćby na najbardziej kuszących tabliczkach, skoro tak prędko ulegają one zużyciu. W Biblii znajduje się cztery, pięć zdań, które potrafią wzruszyć serce; kiedy się zużyją, zostaje człek bez środków do życia. Jak bardzo zużyte jest już na ten przykład wiszące tu zaledwie od trzech tygodni "Daj, a będzie ci danym". Wciąż trzeba oferować coś nowego. Biblia póki co wystarcza, ale na jak długo jeszcze?"

 I oto coraz bardziej powiększa się dysonans pomiędzy proklamowanymi przez polityczne, gospodarcze, religijne, naukowe lub artystyczne elity wartościami a w większości zupełnie pozbawioną blasku tychże walorów codziennością "zwykłych obywateli" tego świata. Równocześnie zdaje się też wzrastać wiarygodność tez mówiących o początku ostatecznego rozpadu starych systemów wartości i, wynikającym z niego, zaawansowanym rozkładem naszej euro-amerykańskiej cywilizacji.

 Być może dopiero wówczas, gdy ogólnoludzka świadomość zdoła zapanować nad tymi przeciwstawnymi siłami, które zamieszkują nasze wnętrza, zacznie spełniać się nasz sen o "prawdziwym Człowieczeństwie". Stare, wyświechtane pytanie, czy kiedykowiek to nastąpi, pozostaje więc nadal otwarte.

 Do zaprezentowanych tutaj głosów dołączmy jeszcze jeden: Frans de Waal jest szefem Living Links Center przy Emory University w Atlancie: "Ludzka kultura ma swoje źródło w naturze; kapitalizm bazuje na biologicznie zakorzenionej potrzebie walki o zabezpieczenie bytu własnej rodzinie. Demokracja zaś opiera się na biologicznej tendencji człowieka do tworzenia wokół siebie struktur władzy, ale także, aby nieco ograniczyć potęgę możnych tego świata." Na pytanie, czy politycy nie są w takim razie niczym innym niż małpami we frakach, de Waal odpowiada: "Gdy Richard Nixon utracił po skandalu Watergate władzę, bębnił ze złości pięściami po podłodze. Podobne wybuchy złości obserwuję często u szympansów"











*  wszystkie cytaty w tłumaczeniu własnym



 wydanie: październik, 2002    publicystyka    strona główna

 

© dziennikarze wędrowni