|
debiut
Dwieście torebek herbaty
katarzyna górniak, tekst zuzanna morawiecka, rysunki
Stary, poniemiecki
budynek szpitala wygląda jak zamek. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie,
że jak zamek z bajki, bowiem stoi na dość sporym wzniesieniu, w samym środku
miejscowego lasu. U podnóża wzniesienia jezioro pełne żab i całodobowe
ćwierkanie ptaków. Cisza, spokój, świeże powietrze.
Ostatnie miejsce na ziemi, w którym człowiek chciałby chorować.
Jednak bajkowa sceneria bajki nie czyni. Wzniesienie i owszem- piękne, jednak pani Ala
codziennie musi się po nim wspinać, zdążając na swój ranny dyżur. Wiosną slalom
wokół żab z pobliskiego stawu, które pędzone ślepą miłością kończą pod kołami
samochodów i karetek. Zimą – łyżwiarstwo figurowe.
;br:
Pielęgniarka odcinkowa na oddziale chorób płuc i gruźlicy pełni dyżur od szóstej rano. Swoją
pracę rozpoczyna od odebrania raportu od pielęgniarki nocnej z informacją o
interwencjach. W ten sposób ranna zmiana wie, na których pacjentów ma zwracać
szczególną uwagę.
Od szóstej do siódmej obie pielęgniarki wykonują prace w dyżurce. Przygotowują iniekcje
dożylne, domięśniowe, podskórne, kroplówki, sortują badania zlecone dzień
wcześniej.
Po godzinie siódmej
pielęgniarki idą na oddział. Jedna zajmuje się myciem i przebieraniem
pacjentów, zmianą pościeli i opatrunków. Jeśli pacjent ma odleżyny, czynności
przy nim musi wykonywać więcej niż jedna pielęgniarka. Odleżyny to otwarte
rany, często większe od pięści. Mogą być tak głębokie, że wewnątrz widać
wypreparowaną kość.
Druga pielęgniarka
w tym czasie mierzy temperaturę, ciśnienie, zbiera i opisuje badania oraz
wysyła na nie pacjentów.
O godzinie ósmej
zaczyna się śniadanie. Jedzenie podają salowe, ale pielęgniarki najczęściej
muszą brać w nim udział. Starsi pacjenci nie potrafią zjeść sami, dlatego
trzeba ich nakarmić. Jedzą bardzo długo, bo przeważnie nie mają zębów.
W czasie gdy jedna
pielęgniarka karmi pacjentów, druga przygotowuje leki, które trzeba zaaplikować
tym, którzy odmawiają ich przyjęcia.
Po śniadaniu
pielęgniarki muszą zmienić pacjentom starym i sparaliżowanym tzw. pampersy.
Kiedy zaczyna się
obchód, pielęgniarka ma czas na zjedzenie własnego śniadania.
Po śniadaniu musi
zająć się zleceniami godzinowymi, zastrzykami, kroplówkami i inhalacjami.
Tak wygląda plan
dnia pielęgniarki. Gdyby wykreślić z niego ludzi.
bez pasji ani rusz
Pani Ala poszła do
szkoły pielęgniarskiej właściwie dlatego, że po skończeniu ósmej klasy nie
miała lepszego pomysłu na życie.
Głównym, i jedynym
zresztą powodem, dla którego stała się uczennicą tej szkoły, były pochody
pierwszomajowe.
Kiedy jako mała
dziewczynka machała na pochodach bibułowymi kwiatkami, tym, co robiło na niej
największe wrażenie nie była wielkość partii, przystojni milicjanci czy
eleganckie towarzyszki. Najbardziej podobały jej się uczennice „medyka”, dumnie
maszerujące na przedzie w czepkach i wykrochmalonych fartuchach. Zapragnęła być
kiedyś pielęgniarką właśnie dlatego, żeby móc włożyć taki fartuch i maszerować
w pochodach.
Szybko okazało się
jednak, że ten zawód to nie spokojny marsz w lśniącym bielą fartuchu.
Już w szkole
pielęgniarskiej poznała na przykład pacjenta typu roszczeniowego. Pacjent
roszczeniowy to taki, który ciągle czegoś chce. Żeby to osiągnąć, potrafi
wprost zadziwić swoją pomysłowością. Jeśli na sali nie ma dzwonków – spokojna
głowa – znajdzie się inny sposób przywołania tej leniwej piguły. A to powali
się ręką w ścianę, a to podzwoni łyżką w szklankę. Kiedy wreszcie pielęgniarka
przybiegnie z drugiego końca oddziału, zawsze istnieje problem, który wprost
nie daje pacjentowi typu roszczeniowego żyć: poduszka jest krzywo ułożona,
picie stoi za daleko, słońce wprost wypala oczy, prawy bok ścierpł i trzeba
pacjenta przeturlać na lewy, nie dostał obiadu, chociaż dopiero co go zjadł...
Pierwsze momenty, w
których pani Alicja zaczęła uświadamiać sobie, że pielęgniarstwo to jest to, co
chce robić w życiu, pojawiły się w czwartej klasie szkoły pielęgniarskiej.
Wtedy właśnie odbywały się praktyki w szpitalu. I wtedy poznała przyjemność w
niesieniu pomocy innym.
Teraz o swoim
zawodzie mówi: pasja. Zresztą – nie ma pielęgniarstwa bez pasji.
Herakles w spódnicy
Pan Kazimierz to
stały bywalec oddziału pani Ali. Jest lekko po pięćdziesiątce. Ale nie ta
liczba jest jego znakiem rozpoznawczym. Gdy wchodzi na wagę szpitalną, pokazuje
ona 150 kilo. Gdyby mogła, z pewnością pokazałaby więcej, ale podziałka kończy
się właśnie na 150 kilogramach.
Pewnego razu trzeba
było zawieść pana Kazimierza na zdjęcie rentgenowskie. Pani Ala przyszła po
niego na salę razem z wózkiem siedzącym. I już na samym początku – problem.
Wózek okazał się za mały. Pani Ala zawołała na pomoc dwie pielęgniarki i
salową. Kobieta sobie zawsze radę da, a co dopiero cztery, toteż wózek raz-dwa
został pozbawiony oparć i pan Kazimierz zasiadł na nim niczym król.
Kolejna przeszkoda
pojawiła się, kiedy tylko cztery rzutkie panie spróbowały ruszyć wózek z
miejsca. Okazało się to zadaniem wcale nie takim prostym, mimo że, jak wiadomo,
wózek ma całkiem solidne cztery koła. Kiedy orszak pana Kazia dojechał w końcu
do końca korytarza, nastąpił kulminacyjny punkt wycieczki. Dwa schodki tudzież
alternatywny podjazd. Naprędce opracowano strategię. Pani Ala zaparła się z
tyłu nogami, dwie pozostałe pielęgniarki trzymały Kazimierza po bokach,
natomiast salowa ubezpieczała go z przodu. Jednak mimo poczwórnego nakładu sił wózek
ani drgnął. Pan Kazimierz został zmuszony do zejścia z wózka i pokonania
feralnych schodków samodzielnie. Kazimierz jest znany na oddziale nie tylko z
przygody ze wspinaczką. Dostarcza również innych „mocnych” wrażeń. Gdzie
usiądzie, tam zasypia. Kiedy Kazimierz śpi, nie śpi cała reszta oddziału.
Chrapie niczym stado smoków. Aż trzęsą się ściany dyżurki.
Ukochany syn
Babcia Ania leżała
na oddziale dwa miesiące. Miała blisko dziewięćdziesiąt lat. Przeszła poważny
wylew, którego skutkiem było porażenie części ciała.
Za czasów babci Ani
człowiek wykształcony był rzadkością, a co dopiero wykształcona kobieta.
Dlatego babcia, sama ledwie po podstawówce, za główny cel życia postawiła
wykształcenie swojego jedynaka. I rzeczywiście – syn skończył studia, zdobył
dobrze płatną pracę i założył rodzinę. Babcia od samego przyjazdu na oddział
pani Ali mówiła tylko o nim. I wciąż dopytywała się, kiedy syn ją odwiedzi.
Pewnego razu do
babci przyszła jej opiekunka społeczna. Ku wielkiej radości babci Ani oświadczyła,
że skontaktowała się z jej synem, że już niedługo do niej przyjedzie. Jest
tylko jeden problem: kiedy syn tu dotrze, zamieszka na parę dni u babci Ani.
Dlatego też opiekunka musi odebrać babciną rentę, aby opłacić rachunki i
zapełnić lodówkę. Babcia na wieść o rychłej wizycie ukochanego syna niewiele
myśląc zgodziła się na propozycję opiekunki i podpisała wszystko, co ta jej
podsunęła.
Opiekunka i babcina
renta przepadły bez śladu. Syn nie przyjechał. Babcia straciła chęć do życia.
Co to będzie? Renty nie ma. Mieszkanie nie opłacone. Telefon odetną – a co
jeśli syn zechce zadzwonić??
Syn nie zechciał.
Nie życzył sobie również, aby szpital wydzwaniał do niego i głowę mu zawracał.
Babcia zaczęła się poddawać. Słabła z dnia na dzień, nie chciała jeść, nie
chciała się myć. Babcia Ania chciała umrzeć.
Tej nocy dyżurowała
Basia. Było już dobrze po pierwszej, cały oddział pogrążony we śnie. Basia
zaparzyła sobie kawy, zrobiła kanapki. Nagle – nieodparte wrażenie, że po
oddziale coś przeleciało. Poczuła lekki powiew wiatru na policzku. Zdało jej
się, że zobaczyła smugę mlecznego światła albo dziwną mgiełkę. Wzdrygnęła się,
ale zaraz przyszło jej na myśl, że to zmęczenie po samotnym dyżurze, zwłaszcza
że miała dziś wyjątkowo dużo pracy. Jednak coś ją tknęło i wyszła z dyżurki,
sama nie wiedząc po co i gdzie. Przyszła na salę babci Ani.
To babcia Ania dała jej znak, że umiera.
Basia chwyciła ją za rękę.
Babcia odeszła.
przyjaciel dobra rzecz
Dzień pierwszy .
Na oddział pani Ali
zostaje przyjęty pan Paweł. Przystojny mężczyzna w sile wieku o zadbanych i nie
skalanych pracą dłoniach. Błysk w oku. Modne ubranie. Przy przyjęciu nie jest
sam. Rzadko się zdarza aby pary okazywały sobie tyle czułości.
Przyjaciel pana
Pawła odprowadza go na salę. Sprawdza pościel, poprawia poduszkę. Pomaga się
przebrać i położyć do łóżka. Zapełnia szafkę najróżniejszymi rarytasami. Na
pożegnanie – łzy w obu parach oczu.
Dzień drugi.
Na oddziale pojawia
się wysoki brunet. Przyjaciel pana Pawła. Drugi przyjaciel. Przywozi czystą
piżamę i kolejne przysmaki. Szafka się nie domyka, serce się kraje na myśl o
rozstaniu. Do samego wieczora trzymają się za ręce.
Dzień trzeci.
Z samego rana-
telefon do dyżurki. Dzwoni trzeci przyjaciel pana Pawła. Z drugiego końca
Polski. Dopytuje się o zdrowie przyjaciela, którego poznał na wakacjach.
Dzień czwarty.
Pan Paweł wypisuje
się z oddziału na własne żądanie. Przyjaciele załatwili mu lepszy szpital.
dwieście torebek herbaty
Pani Jasia trafiła
na oddział po dziewięciu latach. Po dziewięciu latach, których miało nie być.
Mając 54 lata, uzbrojona w ogromną wolę walki, wygrała z rakiem.
Niespodziewanie przyszedł czas na drugie starcie. Nowotwór przerzutowy.
Takich pacjentów
się nie zapomina. Wiele dyżurów się przegadało, wiele historii opowiedziało.
Dlatego mimo upływu czasu została na oddziale przyjęta jak w domu. I tym razem
była dzielna. Uwierzyła, że jeśli udało jej się jeden raz, uda kolejny. Po
dwóch chemiach, jakie wzięła w innym szpitalu, jej stan pogorszył się.
W szpitalu pani Ali
doszła do siebie po dwóch tygodniach. Złapała oddech, nabrała kolorów. Kiedy po
wyjściu ze szpitala przychodziła na kontrole, zawsze zaglądała na oddział pani
Ali i wszyscy razem z nią cieszyli się, że nie stwierdzono komórek rakowych.
Istniała taka
prawidłowość, że pani Jasia trafiała na oddział w złym stanie. Po ośmiu
miesiącach nastąpił nawrót. Było widać, że coś się dzieje. Zaczęła chudnąć,
gorzej wyglądać, miała kłopoty z oddychaniem. Jednak wszyscy, wbrew logice,
wierzyli, że i tym razem pani Jasia wygra.
Rzeczywiście,
kolejny raz jej stan poprawił się na tyle, że wypisano ją do domu. Kiedy
przyszła się pożegnać, przyniosła pani Ali ogromne pudełko markowej herbaty.
Była prawdziwą wielbicielką tego napoju i zawsze przekonywała do niego panią
Alę.
Była inteligentna
kobietą i mimo zapewnień pani Ali, że tym razem tez jej się uda, czuła, że
straciła kontrolę nad własnym ciałem. Wiedziała, że medycyna nie zdąży już
znaleźć cudownego leku, a sił miała coraz mniej.
Przez dwa miesiące
nie było o niej żadnych wiadomości. Pewnego dnia – telefon z Wrocławia. Pani
Ala jest w tamtejszym szpitalu. Jej stan jest bardzo ciężki. Nie wiedzą co
robić. Przetransportują ją tutaj.
Alicja bała się
tego momentu. Po cichu miała nadzieję, że panią Jasię przywiozą po południu,
kiedy ona wyjdzie już z pracy. Bała się swojej reakcji.
Jednak nie zawsze
jest tak, jakby się tego chciało. Rano przychodzi wiadomość z izby przyjęć.
Mają panią Jasię, właśnie wjeżdżają z nią na górę. Jest z nią lekarz. Transport
z lekarzem oznacza jedno – nie jest dobrze.
Pani Ala
powiedziała jej, że wygląda jak zwykle pięknie. Rozmowa nie mogła trwać długo,
bo pani Jasi brakowało tchu. Spytała, jak smakuje herbata i czy dużo jej
jeszcze zostało. Alicja odpowiedziała, że herbata jest pyszna i zostało jej
jeszcze bardzo dużo, chociaż miała zaledwie kilka torebek.
Ordynator oddziału
nakazała przeniesienie pani Jasi na oddział paliatywny. Jednak pani Ala razem z
koleżanką stanowczo oznajmiły, że ordynator będzie musiała zrobić to sama, bo
one nie zamierzają. Wszyscy wiedzieli, że tym razem pani Jasi się nie uda. A
pacjenci boja się paliatywu, bo przeczuwają, że stamtąd raczej bliżej do nieba,
niż do domu. Pani Jasia została. Pielęgniarki i ordynator popłakały się w
dyżurce.
Ostatnią torebkę
herbaty pani Ala wypiła w sobotę. W niedzielę odebrała telefon z pracy – pani
Jasia odeszła.
Pani Alicja płacze. Ja też.
O Piotrusiu, który miał zachcianek wiele
Pani Alicja bardzo
lubi karmić starszych ludzi. Starszych, bo nie ma dla niej ludzi starych – są
młodzi i w średnim wieku. Lubi karmić starszych ludzi, bo zazwyczaj nie
pamiętają co się działo wczoraj czy przed wczoraj, ale to, co było 50 lat temu.
Zupa to całe dzieciństwo, drugie danie – młodość. Widzą też niezbyt dużo,
dlatego nazywają cię „dziecko kochane”, nawet gdy jesteś przed czterdziestką.
Ze Świdnicy przywieziono na oddział pani Ali 89-letniego dziadka. Dziadek Piotruś jest
leżący, w pampersie. Bywa niespokojny, stale wierci się w łóżku. Poza tym
dziadek ma słaby słuch. Jeśli czegoś chce, krzyczy na cały oddział: „paniusiu!
paniusiu!”. Kiedy pielęgniarka przychodzi do niego i pyta co się stało, Piotruś
informuje, że jest głuchy i trzeba do niego mówić na lewe ucho.
Dziadek ma wciąż
najróżniejsze zachcianki. Na początek twierdzi, że nic dziś jeszcze nie jadł,
chociaż dopiero posprzątano po śniadaniu. I zaczyna się dogadzanie Piotrusiowi.
Dziadek wymyśla
różne dziwne potrawy. Oczywiście takie, których kuchnia szpitalna nie
przyrządza. Pewnego razu zachciało mu się pierogów. Na obiad było rzecz jasna
zupełnie co innego – zupa ogórkowa i zapiekanka ziemniaczana. Pani Ala pokroiła
mu ziemniaki, podała herbatę, ale dziadek obstaje przy swoim: „Zgotuj mi
dziecko pierogów”. Dziadek ziemniaków nie chce, a pierogów przecież się nie
wyczaruje. Pertraktacje przynoszą jednak jakiś skutek:„A zupa paniusiu to jaka
jest, dobra?”. Pani Ala odpowiada, że nie wie, bo nie jadła. Na to dziadek: „to
spróbuj dziecko i powiedz jaka jest!”
Na następny dzień,
jakby na specjalne zamówienie, na obiad podano pierogi.
I dziadek zjadł
wszystkie.
Innym razem
Piotrusiowi zachciało się serniczka. Ale skąd tu dziadkowi wziąć serniczka?
Kuchnia szpitalna ciast przecież nie piecze. Jednak dziadek nie widzi problemu:
„dzwoń do Tadejka. Dzwoń do Tadejka, niech przywiezie serniczek”.
Tadejek okazuje się
być siostrzeńcem dziadka i jedyną osobą która się nim opiekuje. Pani Alicja
idzie więc do dyżurki i dzwoni do Tadejka.
Odbiera żona Tadejka.
- Dzień dobry, dzwonię ze szpitala...
-... O Boże!!!
-Nie nie,
spokojnie, pan Piotr czuje się dobrze. Prosi żeby ktoś przywiózł mu coś do
picia i serniczek.
- Dobrze, to ja przekażę mężowi jak wróci z pracy, bo to jego rodzina.
Tadejek wedle
życzenia przywiózł serniczek. Po śniadaniu trzeba więc dziadkowi serniczka
ukroić. Pani Ala pokroiła ciasto na małe kawałki, bo Tadejek przywiózł wszystko
oprócz zębów. Podaje dziadkowi i słyszy: „dziecko, ale ukrój i sobie!”.
Tekst dostał I nagrodę Turnieju Reportażu dla
licealistów i uczniów szkół ponadgimnazjalnych. patrz -> wyniki konkursu
|