zima'05
str. 1



reportaże  strona główna


w 40. rocznicę napisania listu biskupów polskich do biskupów niemieckich

Metry Kruciny

jędrzej morawiecki, tekst
filip łepkowicz, zdjęcia kolorowe


I.

     Powołanie było bardzo proste. Janek wiedział, że zostanie księdzem. Wiedział już od dziecka. Powtarzał to matce, która później stała się powierniczką jego tajnych listów. Powtarzał ojcu – górnikowi, który wychował go na Zaolziu w polskości. Powtarzał to dyrektorowi gimnazjum, kiedy na komersie udawał seniora i roznosił kieliszki. Dyrektor powiedział wtedy, że Honza, czyli Janek (bo wszystko działo się w Czechosłowacji) zostanie pijakiem, a nie księdzem. Ale Janek się nie martwił. Wiedział swoje. Nie przestawał śnić o kapłaństwie nigdy: ani kiedy przyszedł „czerwony” buldożer i zmiótł mu szkołę, ani kiedy trafił do łopaty, ani kiedy zaczęli wysyłać kleryków do kopalni uranu.
     No i w końcu sen się spełnił. Choć Jan Krucina nigdy by pewnie nie zgadł, że Bóg pośle go przez granicę na północ, że zetknie go z biskupem Kominkiem. Że zwiąże oba życiorysy na zawsze. Nie mógł Krucina przewidzieć i tego, że zamiast zostać – jak marzył – księdzem-robotnikiem, zamiast nieść swą posługę pracując razem z proletariatem, trafi na salony. Że zostanie sekretarzem, że schwyci glob, zacznie patrzeć na ziemię z perspektywy historiozoficznej, że będzie rozmawiać z mężami stanu, czuć powiew historii, rzucać się w wir wydarzeń, że będzie odbierać plugawe anonimy dla biskupa, pomoże mu nieść brzemię nagonki, a potem stanie przed wiwatującym tłumem. Że idąc za Kominkiem poświęci kawał życia dla polsko-niemieckiego pojednania. I że w 2005 roku ogłosi siedząc w swoim mieszkaniu koniec drugiej wojny światowej.

II.

     Chłopiec miał szczęście. Po pierwsze pomogła mu polskość. Polonia na Zaolziu była spora: 200 tysięcy osób. Do jego szkoły podstawowej chodziło 360 dzieci polskich i 36 czeskich. No więc ta polskość miała się później okazać szansą na wyjście z podziemia i na święcenie. Były i inne okoliczności. Wszystko rosło cichutko, zazębiało się, szykując grunt pod przyszłą ucieczkę.
     Kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności to prasa. Dyrektor gimnazjum w Orłowie, ten sam, który żartobliwie wyzywał Janka od pijaków, prenumerował „Tygodnik Powszechny”. Gimnazjalistę to tak zafrapowało, że wpadł kiedyś do dyrektora na przerwie. Ten akurat gdzieś wyszedł. Janek przekartkował gazetę i wynotował sobie adres: Wiślna 12. Napisał do Polski i zaczął dostawać z Krakowa kolejne numery. Znaczki nie miały wtedy perforacji, przycinało się je nożyczkami. Ksiądz Krucina do dziś pamięta brata Alberta z przytulonym dzieckiem na znaczku przytwierdzonym do winiety. Siadał więc z gazetą, siadał za każdym razem uroczyście, bo nowy numer był dla niego świętem, kawałkiem innego świata. Z tego skrawka świata wydobył właśnie artykuły Bolesława Kominka, rozpięte na wielkich szpaltach. Widywał je, czytywał, niczego jeszcze nie przeczuwając.

III.

     Wszystko toczyło się dobrze. Musiało być dobrze: Czechosłowacja miała przecież inny status niż Polska. Czechosłowacki rząd londyński mógł wrócić do kraju: i Benesz i cały gabinet, na czele którego stał ksiądz Jan Szranek, oni wszyscy mogli przyjechać do kraju. Tak więc do 1948 roku wszystko się rozwijało jak w prawidłowej demokracji zachodniej. Również seminaria duchowne.
     Janek trafił do Ołomuńca: „Materialnie nie było najlepiej. Ale seminarium było bardzo regularne, miało charakter uniwersytecki. Do tego bardzo kulturalne wychowanie, charakter formacyjny. Później, kiedy trafiłem do Wrocławia, muszę to przyznać, poziom nauki był o wiele niższy. W Ołomuńcu mieliśmy wykłady z języków orientalnych, czytanie w oryginałach hebrajskiego, greckiego, do tego syryjski, arabski, asyryjski... Uczyłem się, modliłem, prenumerowałem <<Tygodnik Powszechny>>. Profesorowie przychodzili do mnie ciągle, wyczytywali gazetę z tygodnia na tydzień. Tak było przez cztery lata. A potem przyszedł buldożer”.
     Buldożerem kierowali komuniści. W 1948 nastąpił pucz. A w 1950 roku, w noc z 13 na 14 kwietnia ruszył najazd. Pozamykali wszystkich zakonników, skomasowali ich w obozach. Przyszła kolej na seminaria. Do Ołomuńca przyjechali towarzysze z Urzędu do Spraw Wyznań. Ściągnęli kleryków z wakacji, zaczęli im tłumaczyć, że jest nowa era. Mieli gotowy wzorzec: przedstawili Polskę jako postępowy kraj, jako tych, których trzeba naśladować. Powoływali się na porozumienie podpisane przez przedstawicieli Wyszyńskiego i Bieruta. Krucina: „Żeby się nie nudzić na takich instruktażach, wziąłem ze sobą <<Znak>>. Miesięcznik odkrył przede mną brzmienie polskiego układu z 1950 roku. Ja jestem zresztą fanatycznym zwolennikiem tego porozumienia”. Kleryk Janek wstał i oświadczył urzędnikom: „Jesteście w błędzie”. Machnął zielonkawą okładką „Znaku” i dodał pojednawczo: „Dajcie spokój, to nie całkiem tak. U nich jest zupełnie inny układ – oni zachowali KUL, seminaria. Nie poszli na żadne większe ustępstwa: Kościół poparł kolektywizację, Pokój Sztokholmski, jeszcze jakieś drobiazgi”.
Konsternacja. Urzędnikom wszystko się posypało. Przerwali do południa wykłady.

IV.

     Awantura ze „Znakiem” przydała historii kolorytu, niewiele jednak zmieniła. Fakultet w Ołomuńcu miał przestać istnieć i tak się stało. Urzędnicy przedstawili swoje instrukcje, poinformowali o likwidacji wszystkich seminariów i wprowadzeniu tworu zmonopolizowanej, generalnej szkoły kontrolowanej przez SCU (Urząd do Spraw Wyznań). Postawili przed klerykami prosty wybór: weryfikacja i państwowe seminarium, karne wojsko, albo przemysł. Krucina: „Skończyłem już cztery lata studiów. Byłem tak blisko... Ale nie było wyjścia. Biskupi byli już wyeliminowani, internowano ich w domach. Powiedzieli nam zdecydowanie: do kontrolowanego seminarium iść nie należy. Wiedziałem, że alternatywa jest jasna: kto nie włączy się do Ruchu Patriotycznego, spadnie w dół. No i ja spadłem do produkcji. Zostałem budowlańcem. Najpierw machałem łopatą, potem powolutku awansowałem. Tam mechanizm był prosty: jeśli proletariackim dyrektorem zakładu zostawał murarz, czy cieśla, to szukał bardziej od siebie wykształconych pomocników, żeby mu pisali oficjalne przemówienia na święta, mowy na zebrania i tak dalej. I ja to robiłem . Dlatego szedłem w górę. Powolutku, mozolnie. Latami”.

V.

     Kleryk Jan zatapiał się coraz głębiej w przemysł i jednocześnie pozostawał w strukturze podziemnego kościoła. Jechał z dyrektorem na weryfikację wykonywania planu do ministerstwa, tłumaczył zwierzchnikowi, że chce przy okazji delegacji odwiedzić dziewczynę i ruszał do tych, którym mniej się poszczęściło. Do tych kleryków, którzy nie mieli niedowagi jak on, więc nie mieli szansy na niebieską kartę, zwalniającą od armii. Do tych, których się nie obawiano, bo nie wymachiwali okładką zielonkawego „Znaku”, do kolegów, których zamiast w przemyśle utopiono w karnym wojsku. Wracali z pracy wykończeni, próbowali się jakoś pozbierać, witali się z Jankiem, stawali wszyscy razem. Na mocy specjalnego zezwolenia rozdzielali pomiędzy siebie komunię... Kościół działał. Krucina: „Czesi stworzyli system rotacyjny: jurysdykcja była przekazywana z osoby na osobę. Zamknęli jednego, przechodziło na drugiego, potem trzeciego i tak dalej. To się nie sprawdziło. Komuniści rozgryźli system. Biskupów jedynie inwigilowali, a zamykali upoważnionych do przejęcia funkcji”.

VI.

     Był więc pracownikiem przemysłu i podziemnym klerykiem. Do tego działaczem polonijnym. Te trzy sfery wypełniały mu życie. Cieszył się, że jest jedynym przewodniczącym koła polonijnego, który nie należy do partii. I że nikt nie przychodzi go prosić, by się do niej zapisał. Wszystko dzięki prowincji, małej społeczności, dzięki przyjaźniom, pieczołowicie budowanym kontaktom. Ot, taki przykład: Krucina współorganizował duży festyn polonijny. Przyszło z tysiąc osób. Intonowali „Ojcowski dom” – tę samą pieśń, którą później śpiewano Janowi Pawłowi II, kiedy wszedł do kościoła ewangelickiego w Skoczowie. Jakiś czas po festynie do Janka podszedł Alojz Szewczyk, przewodniczący powiatowej partii. Pogroził palcem, powiedział: „Honzo, ty kombinujesz. Tyś znowu dzisiaj jakąś religijną uroczystość robił. Toż to Mszą trąciło”. Krucina na to: „Alojz! Ty jesteś zwykły rozbójnik! Tyś tak dawno nie był w kościele, żeś wszystko pokręcił”. Alojz machnął tylko ręką:
„No dobra, jakby nie było – nieważne. Chodź, idziemy strzelić kielicha”.
I tak się wszystko toczyło. Nikt nikogo nie podejrzewał, każdy robił swoje.
     Krucina pracował, jeździł w delegacje, modlił się. Czytał nadal „Tygodnik Powszechny”, tym razem odmieniony, PAXowski. Odczuwał różnicę, ale mocniej niż zmianę linii pisma doświadczał niekompatybilności światów: swojego i polskiego. Widział dwa reżymy i dwa Kościoły, niemożliwe do porównania.
     Aż pewnego razu przyszło pismo z Pragi. SCU nalegał, by wstąpić do państwowego seminarium. W tym celu należało zgłosić się na weryfikację w partii. Krucina: „Zawezwali mnie na miejscowe posiedzenie. To byli koledzy, wszyscy się przecież znaliśmy. Siedzi ich dziesięciu, mówią: <<Janek, musimy ci coś napisać. Jakąś dobrą opinię na księdza. Zawezwali cię do stolicy. Nie rozumiemy co prawda zupełnie o co im chodzi, ale chcemy wszystko sporządzić jak trzeba, żebyś krzywdy nie miał. No ale z czegoś cię przecież musimy przeegzaminować. Powiedz ty nam tak szczerze – dlaczego ksiądz ma gospodynię?>>. Ja na to: <<Zaraz wam powiem. Skoro ksiądz ma gospodynię, to w waszym rozumieniu on sprowadził sobie kurwę do domu. Jakby miał kucharza, to byście powiedzieli, że ma puzera, czyli homoseksualistę. No to wybierzcie sobie co chcecie. Dobrze wam odpowiedziałem, czy nie?>>. Oni: <<Ano, Janek. Toż tyś nam już w pełni odpowiedział. Teraz to ci piękne pismo napiszemy>>. No i pożegnaliśmy się. A potem ja chodziłem dalej po wsi, nigdzie nie jechałem. Do żadnego seminarium się nie śpieszyłem. Spotykam przewodniczącego Cedziwodę. Podchodzi do mnie: <<Honzo, myśmy ci wszystko tak elegancko sporządzili, a ty ciągle tutaj. Jak to jest?>>. Ja na to: <<Nie wiem. Widocznie żeście musieli napisać o tym kurestwie i o homoseksualizmie>>. On zrobił wielkie oczy: <<Tak tegoż przecież nie było>>. I w takim zawieszeniu zostaliśmy.”

VII.

     Jan Krucina nosił w sobie tajemny plan. Chciał stać się kapłanem i pozostać w proletariackim środowisku. Powtarzał ciągle po cichu: być księdzem-robotnikiem to jest to. Słyszał o francuskim biskupie, który był szewcem. Może domyślał się, że zachodni duchowni patrzyli na robotniczą ideę z zupełnie innego punktu widzenia. Że chcieli rozbudzić katolicyzm, że zmagali się nie tyle z prześladowaniem politycznym, a z sekularyzacją, wciskającą się coraz głębiej w świadomość ludzi. Ale koncepcja posługi w środowisku przemysłowym nie dawała mu spokoju. Chodził więc od biskupa do biskupa, namawiał do tajemnych święceń: „Najpierw podszedłem do księdza Tomaszka, swojego nauczyciela z Ołomuńca. Wypuścili go z więzienia i rzucili na zapadłą wieś. Odwiedziłem go tam, mówię, w czym rzecz. On na to: <<Chcecie, żeby zamknęli i mnie i was?>> Bo za każdego kleryka wyświęconego bez zgody Urzędu do Spraw Wyznań biskup dostawał trzy lata. Wyświęcanemu klerykowi wrzepiali tak samo <<trójkę>>. Tomaszek już to przeszedł, drugi raz nie chciał. Poszedłem więc do kolejnego biskupa. Spotkaliśmy się potajemnie w nocy. Z tym było jeszcze gorzej, jak tylko usłyszał, o co mi chodzi, przerwał natychmiast rozmowę”.
Ze święceń nic nie wyszło. Kleryk Jan zrozumiał, że czechosłowacki Kościół jest Kościołem bardzo zalęknionym.

VIII.

     Przyszedł 1956 rok. Jan Krucina nadal prenumerował polskie tytuły i nagle poczuł zbliżający się przełom: „Gazety mówią o VIII Plenum, po chwili trzymam przed sobą tekst z tego plenum. Potem widzę wzmiankę o postępowych katolikach, ale ta polska postępowość jest jak najbardziej do przyjęcia, nie ma zabarwienia pejoratywnego. Wyszyński wraca do Warszawy. Do dziś pamiętam jego przemówienie, nagrywane przez Wolną Europę. Strzępy odnalazłem w polskiej prasie. Mówił, że to ważny czas dla Polski. Trzeba położyć palec na różańcu, a nie na cynglu. Polska potrzebuje pracy, rzetelności, pilności. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. I wtedy zrozumiałem: to jest mój czas. Teraz muszę robić wszystko, żeby przejść przez granicę do Polski. Przedtem uważałem, że i tak nie ma większej różnicy gdzie jestem. Tym bardziej, że polski Kościół nie chciał mnie przyjąć. Jak pisałem listy, nikt na nie nie odpowiadał. Byli pod kontrolą. Ale w październiku przyszło nowe. Cóż to było za święto! Wziąłem w swoje ręce odświeżony „Tygodnik Powszechny”. Mogłem znów odczytywać te nazwiska, które zamilkły na sześć lat: Hanna Malewska, Józef Święcicki, Antoni Gołubiew, Jerzy Turowicz... To była dla mnie jak porywająca wiosna”.
     Krucina wiedział, że musi się dostać do Polski, nie wiedział jeszcze jak. Zielona granica nie wchodziła w grę. Kolegów, którzy piastowali w sobie dążenie do kapłaństwa jak on i szli w determinacji na dziko do Polski - wyłapywali pogranicznicy. Wszyscy skończyli w kopalni uranu, dostawali wyroki po 15-16 lat.
     W końcu kleryk Jan przedostał się do PRL. Nie chce mówić w jaki sposób, tłumaczy, że trudne sprawy, długo opowiadać. Zostawił matce w tajemnicy trzy listy. Powiedział, że można je wysłać dopiero, kiedy on przedostanie się na drugą stronę. Listy były uroczystym pożegnaniem z polonią.
     Przeszedł z jednego Cieszyna do drugiego. Miał zgodę na wyprowadzenie się do Polski, lubili go w polskim konsulacie w Ostrawie, dostał mocne papiery. Na start wręczyli mu dowód osobisty i 400 złotych.
     Trafił do Wrocławia. I tu nastąpił splot, zawiązała się relacja, która miała określić jego dalsze życie. Spotkał biskupa Kominka. I jak teraz wspomina –było to spotkanie niesłychanie pomyślne. Mówi, że ten początek związał ich na śmierć i życie. Nie, żeby było w tym coś dramatycznego, zdarzenie w sumie banalne. Związała ich literatura. A było tak: Kominek obejrzał indeksy, dokumentację z czechosłowackiego seminarium. Na wszystko poświęcił może trzy minuty. Potem zaczęli gawędzić. Biskup powiedział że zajmuje go teraz nowa książka: „Refleksje teologiczne” Mariana Michalskiego. Krucina uśmiechnął się i milczał. Ksiądz Kominek zaczął rozprawiać o tytule, kleryk słuchał i się cieszył, bo zupełnie przypadkowo Michalskiego przeczytał. Książkę pożyczył mu przyjaciel Kominka. „Rozprawiamy o tym, ja powolutku, nie nachalnie zaczynam o tej książce sam mówić. On na to: <<Jak to? To ksiądz tę książkę zna?>> <<Tak, ja ją już przeczytałem>>”. Biskupowi zaświeciły się oczy. Dostrzegł nowego partnera do rozmowy. Kleryk streścił mu fragmenty, których ksiądz Kominek jeszcze nie doczytał. Mówił o problematyce małżeńskiej, o tym co potem w „Miłości i odpowiedzialności” opisywał Karol Wojtyła. Zaczęli dyskutować.

IX.

     I tak wszystko zaczęło się toczyć nowym torem. Krucina po roku został księdzem. Kominek wysłał go na KUL, do ukrytego wydziału nauk społecznych na filozofii praktycznej. Później ściągnął go z powrotem do Wrocławia.
A potem przyszła sobota 1963 roku. Ksiądz Jan szedł przez Ostrów Tumski i pod rzeźbą Matki Boskiej, naprzeciw katedry, spotkał arcybiskupa. Kominek spytał: „Ksiądz umie trochę kartkować w mszale? Wybrać coś z tego? Pytam poważnie, przecież to jest kabała”. Krucina: „Na tyle, żeby Mszę odprawić – potrafię”. Kominek: „To dobrze, bardzo dobrze. Może byśmy więc jutro pojechali w teren? Ksiądz zajdzie o siódmej, pojedziemy do Świdnicy, potem do Jeleniej Góry. I wie ksiądz, zasadnicza sprawa: musimy wrócić na serwis Wolnej Europy przed dwudziestą trzecią. Za to ksiądz będzie odpowiedzialny. Cokolwiek by było po drodze. Ja czasami się mogę wtopić w to lokalne środowisko księży, czasem się rozgadam. Ksiądz musi stać na straży czasu, musi ksiądz pilnować zegarka. Bo jak się nie wyrobimy, będzie katastrofa. Bez Wolnej Europy daleko nie ujedziemy”. W terenie byli cały dzień. Kiedy się rozstawali wieczorem, powiedział do księdza Jana: „Ksiądz będzie łaskaw przyjść jutro o godzinie dziewiątej”.
     O tej godzinie dziewiątej ksiądz Jan Krucina stał się sekretarzem arcybiskupa Kominka. „Godzina dziewiąta stała się elementem określającym mój dzień. Tak już było zawsze: rozmawialiśmy rano godzinę. O dziesiątej on szedł do Kurii, ja do swoich spraw, znów się spotykaliśmy o w pół do drugiej. Z czasem tak się utarło, że wszystkie poważne rozmowy odbywały się w moim towarzystwie. Trwaliśmy w symbiozie. I ta symbioza otworzyła dla mnie sprawę orędzia i relacji polsko-niemieckich.

X.

     W 1965 roku, jak zwykle o godzinie dziewiątej arcybiskup powiedział: „Musimy zrobić jakiś rwetes”. Miał już szkic. Powstał artykuł, który wyszedł w „Tygodniku Powszechnym” pod tytułem: „Ziemie zachodnie – mandat sprzed dwudziestu lat”. Krucina: „Ten tekst spotkał się z dużym oddźwiękiem na Zachodzie. Kominek pisał o prawie do ojcowizny, uznaniu granicy na Odrze i Nysie... Uznawał te lepsze Niemcy i te antyhitlerowskie, ale jednocześnie ukazywał, co Niemcy zrobiły Polsce. Do tego ziemie jako mandat – a więc nakaz, powinność. To była wielka wrzawa”.
     Do Wrocławia zaczęli przyjeżdżać przedstawiciele niemieckiego Kościoła, chadecy, socjaliści... Nadburmistrz Berlina opowiedział o schronie przeciwlotniczym, gdzie jako pastor ze swoją gminą ewangelicką przeżył Festung Breslau. Mówił, że siedzieli na dole i odtwarzali wiarę pierwszych chrześcijan. Po obiedzie chciał to wszystko zobaczyć. Poszli z Kominkiem i Kruciną na plac Grunwaldzki. Śladów ewangelickiego kościoła ani piwnicy już się nie doszukali.
     Później zaczęli przychodzić kolejni. Odwiedzali arcybiskupa powątpiewający. Dwóch chadeków było przekonanych, że na Ziemiach Zachodnich żyją jeszcze miliony Niemców. Kominek był jak zwykle bardzo elegancki, słuchał. Ale kiedy wstali od wytwornie nakrytego stołu, powiedział nagle: „Panowie, idziemy szukać tych Niemców”. Do Kruciny rzucił: „Bierz płaszcz, ruszamy na Świdnicką”. Stanęli na deptaku, Kominek polecił swojemu sekretarzowi: „Zaczepiaj ludzi, pytaj ich o coś po niemiecku”. Ksiądz Krucina czuł się niezręcznie. Jakże to, zaczepiać? Nie było jednak wyjścia: zaczął zatrzymywać przechodniów, stawiał fikcyjne pytania, o ulicę, o urząd... Spytał tak osiem, dziesięć osób. Wtedy chadecy zrozumieli.

XI.

     Arcybiskup Bolesław Kominek uważał, że Kościół ma potrójne zadanie. Po pierwsze doprowadzić do zintegrowania społeczeństwa na Ziemiach Zachodnich. Po drugie przekonać Polskę, że nie ma Dzikiego Zachodu, że jest jeden kraj, że Ziemie Zachodnie i Polska centralna to organizmy scalone. Po trzecie – integracja europejska: zaakceptowanie powojennego status quo przez Niemcy, przez stolicę apostolską i uznanie granic. Ksiądz Krucina asystując przy pracach Kominka widział w tym międzynarodowym dialogu wyjście z prowizorki. I łączył ciągle sprawę pojednania z uznaniem majątku: „Wszystko było sfantowane, skonfiskowane. Tu nie było nic kościelnego, wszystko było uważane za dobra poniemieckie. Wszędzie mógł wejść komornik i wynieść co się dało, mógł zabrać każdy budynek. To nie były przelewki. Właśnie dlatego prymas w XX-lecie Polskiej Organizacji Kościelnej powiedział: <<To nie są dobra poniemieckie, to są dobra piastowskie. Królewski szczep piastowy. Te kamienie przemawiają do nas językiem, który ten lud rozumie. Kościoły we Wrocławiu są kościołami polskimi>>.
     Ksiądz Jan brał udział w osiemnastu przystankach obchodów milenium roku 966. Stał przy Kominku i prymasie Wyszyńskim – zawsze kilka kroków za nimi. Te kroki, metry, obcowanie z wielkimi osobowościami, z graczami historii, przeniosły go na płaszczyznę globalną. Pozwoliły spojrzeć mu na ziemię z wysoka, ogarnąć całość, opisać świat historiozoficznie. Ksiądz Jan ujrzał więc objazd po kolejnych przystankach obchodów jako konfrontację z komunistami. Zrozumiał, że nabożeństwo odprawiane w każdym mieście diecezjalnym można traktować jako wielką manifestację kościelną.
     Pamięta, że Kominek zawsze prosił prymasa, by dopowiedzieć coś o Ziemiach Zachodnich: „Wyrastamy z tego samego drzewa genealogicznego. Przyjmijcie nas jako takich samych jak wy. Nie jesteśmy gorsi od...” - Warszawy, Krakowa, Przemyśla – zależy gdzie akurat byli.
     Krucina patrzył na wszystko i czuł: po integracji ziem wewnątrz i integracji ziem z Polską – przychodzi czas na Europę.

XII.

     „Powiada ks. arcybiskup, że „Orędzie” biskupów nie powstało wbrew naszym słowom (...) z XX lecia zorganizowania polskiego życia katolickiego na ziemiach zachodnich i północnych. (...) Gdybyż to była prawda! Niestety, ani jedno z tamtych słów – pięknych słów o polskich kamieniach Wrocławia, o polskości ziem zachodnich, o ich odbudowie, o ogólnonarodowej gotowości do ich obrony – ani jedno z tych słów nie zostało powtórzone ani w „Orędziu”, ani w rzymskim komunikacie episkopatu polskiego”
Ksiądz arcybiskup Kominek wyjaśnia..., „Gazeta Robotnicza” 17 lutego 1966


Prymasowi Wyszyńskiemu i biskupom zaświtała myśl: trzeba zrobić uroczystości milenijne, 1000-lecie Chrztu. Trzeba zaprosić 56 episkopatów. List centralny musiał być listem do Niemców. Trzeba się było pogodzić, nie było wyjścia. Tak powstała idea orędzia, posłania, które jak mówi Krucina „z ówczesnej perspektywy mogło się wydawać chybionym wyskokiem”.
     Przygotowaniem do listu były dalsze, intensywne rozmowy, odwiedziny elit niemieckich. Do Kominka ciągnęli więc nowi goście. Krucina asystował, podejmował ich, słuchał. Elity uprzytamniały sobie powoli, że na Ziemiach Zachodnich nie da się już na nowo zbudować Niemiec. Że trzeba się z tym pogodzić. Niektórzy to opłakiwali. Arcybiskup Kominek uważał, że mają do tego prawo. Rozmowa była jednak zawsze jasna: granica musi być uznana, a potem możemy ją rozluźniać.
Krucina: „Takie zdanie musiał usłyszeć każdy niemiecki gość, który wszedł do Kominka. Ale towarzyszyło temu stwierdzenie: wyście stracili te ziemie, zostaliście wysiedleni, część z was sama uciekła przed Sowietami. Ale nie zafundowaliście tego ani wy, ani my. Tylko nasi poprzednicy. A ci poprzednicy ponoszą winę. Rdzeń rozmowy był taki: z jednej strony ogromne wczucie się w rozmówcę, bo Kominek dobrze znał kulturę niemiecką, wplatał do konwersacji cytaty z Goethego, Schillera i tak dalej. Do tego czytał wszystko co się udało dostać z Zachodu. No więc te rozmowy musiały być zawsze eleganckie. A równocześnie zawsze potrafił przypomnieć w odpowiednim momencie: <<Panowie, od 1945 roku narzekacie na wysiedlenie, które nazywacie wypędzeniem. Ale 1945 jest konsekwencją 1939, za tym idzie pakt Ribentropp-Mołotow, władowaliście nas w taką sytuację komunizmu. Wy macie wolny kraj, my jesteśmy w niewoli. Wina jest po waszej stronie, nie muszę wam tego dopowiadać. Nie twierdzę, że ten teren jest historycznie polski, bo tu byli i Polacy i Czesi, Habsburgowie, Niemcy, znowu Polacy... To kolejne warstwy historii. Ale egzystencjalnie my tu musimy zostać. Wyście się do tego przyczynili paktem, w wyniku którego straciliśmy połowę naszego terytorium i pozbawiliście nas wolności>>. Wyszyński patrzył na to historycznie, Kominek – egzystencjalnie. Wyszyński mówił: <<Gniezno, rok 1000>>. A Kominek: <<Wyście nas roztrzaskali, zabrali nam połowę kraju, zabili tylu ludzi, dziewięć milionów ludzi tu przyszło, żeby tu zamieszkać. Tu jest już nowa generacja. Naród ma prawo do istnienia, do rozwoju, musi znaleźć miejsce. Odwiedzać nas możecie, zostać – nie>>.
     Ale przebić się do prawdziwego pojednania można było jedynie dzięki <<Orędziu>>”.

XIII.

     „W tym ogólnochrześcijańskim, a zarazem bardzo humanitarnym duchu wyciągamy do Was nasze dłonie z ław kończącego się Soboru, udzielamy przebaczenia i prosimy o przebaczenie. A jeśli Wy – biskupi niemieccy i ojcowie soborowi – ujmiecie po bratersku nasze wyciągnięte dłonie, wówczas dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić w Polsce nasze Millenium w sposób całkowicie chrześcijański”
18 listopada 1965, Rzym


Krucina: „List powstał bardzo prosto: nie ma co tu tworzyć żadnych bajek. Był jednym z pięćdziesięciu sześciu pism. Że wyglądał akurat tak – to był nacisk czasu. Kominek musiał to zrobić w ciągu dwóch-trzech nocy. Napisał wszystko po niemiecku – najpierw nie było nawet polskiej wersji. A więc to nie tak, jak niektórzy opowiadają, że zamykał się w jakimś klasztorze. Mieliśmy już pokłosie uroczystości z 1965 roku i wiedzieliśmy co Niemców podrażniło, co trzeba złagodzić. Wiedzieliśmy: granica musi być utrzymana. Musimy Niemcom uznać jakieś ich wspomnienie wysiedlenia, nostalgię. Ale trzeba akcentować sprawy zasadnicze: że mamy Polskę rozbitą, że ktoś tę wojnę zaczął”.
     Później Krucinę zaczęły nachodzić myśli, że odpowiedź niemiecka była słabsza, mniej dobitna... No, bądź co bądź „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” jest mocne. Niemcy to zrobili bardziej oszczędnie. Krucina myślał, patrzył. Usłyszał, jak biskup Franz Hengsach, przyjaciel Polski i Kominka, powiedział: „Słuchaj, my nie mamy tego mandatu, który u was się czuje. My jesteśmy narodem z połowy ewangelickim, z połowy katolickim. Mamy ogólnie akceptowany rząd. Wy macie rząd komunistyczny. Piszecie jakbyście byli mandatariuszem narodu. My nie potrafimy tego zrobić”.

XIV.

     „Rząd polski nie tylko nie znał treści tego listu, ale nie był nawet poinformowany o fakcie jego wysłania. Delegacja episkopatu polskiego, przebywającego na sesji Soboru w Rzymie, złożyła kurtuazyjną wizytę ambasadorowi PRL dokładnie w tym dniu, gdy agencja DPA wypuszczała w świat swą pierwszą informację o <<Orędziu>>. W trakcie tej wizyty o <<Orędziu>> nie wspomniano ani słowem”
W sprawie „Orędzia” biskupów, „Trybuna Ludu” 12 grudnia 1965 r.


Ksiądz Krucina: „Nie jest prawdą, że episkopat Polski o tym liście nie powiadomił władz. Ja wiem od Kominka, że była wizyta w ambasadzie polskiej w Rzymie. Ambasadorem był Wilman, ogromnie wytworny pan. Na Boże Narodzenie 1965 Wilman przysłał przez gońca list do Kominka. Pisał, że sprawa nie wyszła tak jak się umówili. Ustalenia były następujące: Kościół kładzie w stosunkach Polska-Niemcy podwaliny moralne, władze PRL wejdą politycznie. Nie udało się. Komuniści ulegli Rosji. I rozpoczęła się wielka wojna, roczny jazgot. Papież Paweł VI nie przyjechał do Polski. Ale ten zgiełk był zbawienny. List przeszedł próbę”.

XV.

     „Treść („Orędzia”) musi przejąć oburzeniem każdego obywatela polskiego. (...) Jakież to winy popełnił naród polski wobec narodu niemieckiego, że przedstawiciele polskiego episkopatu muszą prosić o przebaczenie?”
Wobec „Orędzia” biskupów polskich, „Tygodnik Demokratyczny” 15-21 grudnia 1965

„Chłop polski (...) w huku min założonych przez hitlerowców uprawiał ziemię pod nowy chleb. (...) Chłop polski, który wspólnie z robotnikiem i inteligentem uczynił te ziemie kwitnącymi, nie zgadza się na podważenie jego praw do tej ziemi. (...) Nikomu nie pozwolimy na warcholstwo, na frymarczenie naszą ziemią i godnością narodową Polaków”
O prawo i godność narodu, „Dziennik Ludowy” 14 grudnia 1965

„Komuś (...) rumienić się przyjdzie. Ale nie tylko się rumienić – trzeba się wytłumaczyć. Kto w Polsce upoważnił przebywających w Watykanie biskupów do kajania się i wybaczania, do składania wobec NRF <<narodowej samokrytyki>>? W czyim imieniu to zrobili? Może w imieniu milionów zamordowanych w Oświęcimiu i Majdanku? Może w imieniu warszawiaków ze spalonej na popiół stolicy?”
W czyim imieniu?, „Życie Warszawy” 10 grudnia 1965

„Któż pisał te wywody? Spod czyjego pióra wyszła ta akceptacja oszczerczej rewizjonistycznej tezy o <<cierpieniach milionów niemieckich uchodźców i przesiedleńców?”
W sprawie „Orędzia” biskupów, „Trybuna Ludu” 12 grudnia 1965 r.


     Ksiądz Krucina: „Już po wszystkim odbierałem Kominka w Zebrzydowicach. Wracał z Zachodu. Biskupi nie spodziewali się niczego złego, liczyli, że wszystko jest w porządku. Dlatego właśnie wyjechali na zasłużone we własnym mniemaniu wakacje do Hiszpanii. A tu już była ogromna wrzawa. Kominek poczuł to na granicy, potraktowali go poniżająco. Rozebrali go, skonfiskowali książki. Był przygnębiony. Spytał mnie – co ja sądzę o liście. Ja widząc to wszystko, co się dzieje wokół, mimo że byłem zdania, że taki list powinien powstać... No cóż, nie było mi łatwo odpowiedzieć. Bo niedługo wcześniej jeden biskup podszedł do mnie, rzucił: <<Ja bym takiego listu nie podpisał>>. Profesor uniwersytetu powiedział mi: <<Kominkowi powinno się odebrać obywatelstwo, wykluczyć go całkowicie ze społeczeństwa. Winno się go cofnąć z granicy>>. Ktoś z kolei krzyczał, że to zdrada narodowa... No więc ja to wszystko już wiem. Spotykam Kominka, stoję naprzeciw niego i mam powiedzieć co sam o tym sądzę. Mówię: <<Księże arcybiskupie, czy nie można było tego trochę bardziej zróżnicować? Zamiast <<Przebaczamy i prosimy o przebaczenie>> można było zastosować jakąś formułę hipotetyczną. Nasi ludzie są nieprzygotowani. Może się im zdawać, że jesteśmy wobec Niemców zbyt wspaniałomyślni>>. Wtedy Kominek mi odrzekł: <<Ksiądz mnie bardzo zasmucił. Takich słów się od księdza nie spodziewałem. Ewangelia nie zna połowiczności. Jeśli ten tekst ma mieć jakieś znaczenie w przyszłości, jeśli ma przebijać nas przez Niemcy do Europy i do cywilizowanego układu świata, to tylko w ten sposób, a nie stawiając jakiekolwiek warunki. Tu nie ma miejsca na warunki>>. Ja go zaraz przeprosiłem. Ale czułem, że jest bardzo rozczarowany. Tłumaczyłem mu: <<Ksiądz jeszcze nie doświadczył atmosfery, w której ja już jestem zanurzony. Codziennie czytam gazety i codziennie widzę ile jest manifestacji, widzę wiece w fabrykach, w szkołach >>”.

XVI.

     „Kochamy nasz Wrocław nie tylko dlatego, że jest tak piękny w wiosennej zieleni. Kochamy go dlatego, że żyje dzięki naszemu własnemu trudowi, że my tę pustynię zniszczenia uczyniliśmy na powrót miastem i stolicą polskiego Dolnego Śląska. O tym wszystkim dobrze wie ks. arcybiskup Kominek. Zapewne dlatego uznał, że z ambony wrocławskiej katedry, do wrocławian, on współautor „Orędzia”, bez słów usprawiedliwienia i wytłumaczenia się mówić nie może”
Ksiądz arcybiskup Kominek wyjaśnia..., „Gazeta Robotnicza” 17 lutego 1966


     6 lutego 1966 Kominek przemówił do tłumów. Komuniści byli kazaniu bardzo przeciwni. Dwa razy wzywali w tej sprawie księdza Krucinę do Urzędu do Spraw Wyznań. Ksiądz Jan stanął na ambonie za Kominkiem. Był tuż za nim, kiedy arcybiskup powiedział: „Kto zwalcza pojednanie narodu polskiego z narodem niemieckim – uderza w twarz polską rację stanu”. Tych zdań nie było we wcześniej przygotowanym tekście. Powiedział to niespodziewanie, spontanicznie, mocno. I wtedy rozległa się po raz pierwszy w Polsce burza aplauzu. Taką burzę braw ksiądz Jan słyszał tylko w Rzymie.
Kominek do księdza Jana: „Co się stało? Błąd jakiś popełniłem?”. Krucina na to: „Przecież ksiądz arcybiskup słyszy – to echo”. Później wierni nie mogli się z Kominkiem rozstać. Do północy wiwatowali przed katedrą na jego cześć.
     Tak nastąpił przełom w nagonce. Wierni zrozumieli, że biskupi nie są sprzedawczykami. Że nie można ich stemplować jako zdrajców stanu.

XVII.

     Ataki po kazaniu we wrocławskiej katedrze nie wygasły. Codziennie do arcybiskupa przychodziło 20-30 anonimów. W końcu arcybiskup przestał czytać pocztę. Powiedział do Kruciny: „Teraz sam się tym zajmiesz. Połowa nadaje się do latryny, nie dotknę tego”. Ksiądz Jan: „Zostawił mi nożyce, korespondencję <<wychodkową >> kazał wyrzucać do kosza, resztę sortować. Miałem tylko meldować, jeśli zauważę w listach nowe tendencje UB. On sam się już tym niby nie zajmował, ale wewnętrznie te ataki go trochę kosztowały. Nigdy jednak nie wątpił w słuszność działania. Zawsze podkreślał: <<To jest droga do Europy. My do Europy możemy się dostać tylko przez Niemcy>>. List podpisała tylko część episkopatu, 36 biskupów. Wyszyński mógł się zastanawiać co to da. Kominek wierzył, że w dalekosiężnej perspektywie to przyniesie owoce. Często powtarzał: <<Komunizm to jest odgrzany dziewiętnastowieczny kotlet. To się skończy>>”.

XVIII.

     „Jakże ograniczony i wyzbyty z narodowego poczucia państwowości musi być umysł przewodniczącego episkopatu polskiego (...). Ten wojujący z naszym państwem ludowym nieodpowiedzialny pasterz pasterzy, który głosi, że nie będzie się korzył przed polską racją stanu, stawia swoje urojone pretensje do duchowego zwierzchnictwa nad narodem polskim wyżej niż niepodległość Polski”
Z przemówienia Władysława Gomułki wygłoszonego 17 kwietnia 1966 roku podczas manifestacji w Poznaniu


     3 maja 1966 ksiądz Jan Krucina zrozumiał, że kazanie w katedrze było tylko zapowiedzią. Że entuzjazm tłumów obserwowany przez niego z ambony, zza pleców arcybiskupa Kominka, był przygotowaniem do wiatru historycznie silniejszego. Pojął, że glob ruszy dopiero w Częstochowie. Pamięta wały, tłum ludzi. Pamięta, że prymas Wyszyński stał się wtedy królem Polski: „Milenium było szczytem, apogeum. Prymas zaryzykował. Bo przecież nikt tych ludzi nie umawiał. Postawił pytanie: <<Czy my jesteśmy gotowi przebaczyć? Czy my przebaczamy?>>. I tłum mu odpowiedział: <<Przebaczamy! Przebaczamy!>>. Stałem wtedy trzy metry od Wyszyńskiego, czułem jego wewnętrzną radość. Ja doświadczyłem tylko dwóch takich rzeczy: to był trzeci maja 1966 i wybór Wojtyły na papieża”.

XIX.

     Diecezje Wojtyły i Kominka były na cenzurowanym. Zaczęli przychodzić komornicy. We Wrocławiu odebrali budynek, w którym teraz mieści się siedziba Papieskiego Fakultetu Teologicznego. Ksiądz Bolesław Kominek bardzo tę stratę przeżywał. Powtarzał: „Nie mogę umrzeć, żeby to zostawić komunistom”.

XX.

     W lutym 1967 arcybiskup Kominek i ksiądz Krucina zajrzeli podczas pobytu w Rzymie do Kazimierza Wierzyńskiego. Gospodarz przemawiał przy obiedzie. Krucina był pod ogromnym wrażeniem, czuł znów historyczny powiew. Wierzyński powiedział wtedy: „Wyście zrobili dużo. Ale to dopiero połowa. Taki sam list musicie rąbnąć na Wschód. Napiszcie to samo do Sowietów. Wypiszcie to w takim stylu, jak Niemcom: o kibitkach, o Katyniu, o całej krzywdzie. Zrobi się taka sama draka jak wokół listu niemieckiego. I o to chodzi. Tylko taką drogą możemy dojść do honorowych relacji między Polską i Rosją. Tylko drogą prementalizacji”.
     Kominek przy najbliższej okazji popędził do prymasa Wyszyńskiego. Zaczął mówić o Rosji, powtarzał słowa Wierzyńskiego. Ale prymas Wyszyński rzekł: „Bolesław. Ty myślisz, że ja się nad tym nie zastanawiałem? Ale do kogo byśmy taki list mogli zaadresować? Do komitetu centralnego? Do patriarchy? Toż on jest związany z KGB. Z Niemcami mieliśmy pewność, że nam ten list przyjmą. Ustaliliśmy z nimi to wcześniej. A jeśli Rosjanie nam taki list zwrócą? Musimy to zostawić następcom”.
Tak w każdym razie powtórzył słowa prymasa Krucinie arcybiskup Kominek.

XXI.

     23 grudnia 1973 roku, w 70 urodziny księdza Bolesława Kominka przyszli do rezydencji arcybiskupa wysoko postawieni przedstawiciele Urzędu do Spraw Wyznań. Mieli uroczyście wręczyć zwrot skonfiskowanej rezydencji. Zaczęło się spotkanie. Rozmowę nagle przerwano, Kominek posłał po Krucinę. Ksiądz Jan: „Przychodzę, widzę, że jest jakiś skonfudowany, przybity. Mówi mi: <<Straszna rzecz. Oni chcą dać mi jakiś order. A ja go absolutnie nie mogę przyjąć. To przecież będzie odebrane jako zdrada. Tyle że oni ciągle powtarzają, że to jest uzgodnione ze stolicą apostolską. Myśli ksiądz, że w dzisiejszych warunkach to możliwe?>> Ja mu na to: <<Niemożliwe. To podstęp>>. On: <<Tak przypuszczałem. Ale chciałem mieć potwierdzenie>>.
Arcybiskup był już zniszczony po operacji, zmęczony. Powiedział do mnie: <<Wie ksiądz. Ja się z tego nie wyplączę. Idą na mnie całą siłą. Chcą mnie zgnoić. Niech ksiądz będzie im łaskaw zakomunikować co trzeba>>.
Mnie to bardzo odpowiadało. Taka proklamacja to było dla mnie wyzwanie. Czułem się młody, prężny. Wyszedłem z gabinetu, powiedziałem: <<Jestem upoważniony ogłosić wolę księdza kardynała. Ksiądz kardynał absolutnie orderu przyjąć nie może i nie przyjmie. Ta decyzja jest ostateczna. Będą panowie łaskawi przyjąć ją do wiadomości. Pozwolą panowie, że się pożegnam>>. Podszedłem do każdego, uścisnąłem dłoń i dałem dyla. Byłem bardzo z siebie zadowolony”.

XXII.

     Ksiądz Krucina pamięta, jak wieczorem, po uroczystościach milenijnych w Kielcach, już po kolacji, stał się świadkiem rozmowy podsumowującej „Orędzie”. Prymas Wyszyński zwrócił się do arcybiskupa Kominka: „Widzisz, jestem teraz po urlopie. Miałem czas pomyśleć, przeczytać jeszcze raz nasz list. Przeczytałem go, Bolesław, gruntownie. I mogę ci powiedzieć, że nie mogliśmy ani więcej, ani mniej. Napisaliśmy to, co wtedy trzeba było napisać. Mam w pełni czyste sumienie. To, co uczyniliśmy, miało sens. To ma swoje znaczenie”.

XXIII.

     7 marca 1974, trzy dni przed śmiercią arcybiskupa Kominka przyjechał do niego Karol Wojtyła. Ksiądz Jan widział, jak kapłani przywitali się ze wzruszeniem, słyszał jak mówią do siebie na „ty”, z uczuciem, radością. Potem drzwi zostały zamknięte. Spotkanie trwało półtorej godziny. Ksiądz Krucina: „Kiedy już wyprowadziłem stamtąd Wojtyłę, powiedział do mnie: <<Wie ksiądz... Bolesław jest w śmiertelnej chorobie, ale ciągle pozostaje ten sam. Powiada do mnie: Karolu, wiesz ty co? Wyobraź sobie, co oni wykombinowali za świństwo na mnie. Oni mnie chcieli zgnoić orderem. Wyobraź sobie, co by się stało, jakbym zgłupiał i ten order od nich wziął. Toż moja siedemdziesiątka byłaby... Co tu gadać, byłoby fatalnie>>. Wojtyła powtórzył mi to słowo w słowo. Ale nie byłby filozofem, gdyby nie dodał od siebie: <<Ksiądz wie, on przy tej okazji zdefiniował komunizm>>”.
To było w środę. W niedzielę ksiądz Bolesław Kominek umarł.

XXIV.

     „Jeśli chcemy, nie bacząc na wszelkie różnice, być braćmi w Chrystusie, jeśli my, biskupi (...) – na pierwszym miejscu i przede wszystkim pragniemy być wspólnotą pasterzy, którzy służą jednemu ludowi Bożemu i jeśli w ten sposób pokierujemy również naszymi Kościołami lokalnymi, wtedy cienie, jakie niestety jeszcze zalegają nad naszymi narodami, muszą ustąpić”
List biskupów niemieckich do biskupów polskich


„Już tu nie wrócą” – powtarza ksiądz Jan Krucina. Siedzi w swoim gabinecie. Za oknem widać figurę Matki Boskiej, tę samą, spod której biskup Kominek wyciągnął go na niedzielny wyjazd, ustalił godzinę dziewiątą i uczynił na całe życie swoim asystentem. Ksiądz Krucina sięga do książek oblepiających szczelnie ściany, cytuje niemieckie i polskie dokumenty. Wspomina. Ciągle działa, jeździ. Ciągle liczy metry dzielące go od mężów stanu, od centrum wydarzeń. Dotyka wielkich spraw, słucha i przekuwa wspomnienia w historiozoficzną wizję: „Kilka lat temu byłem promotorem doktoratu honoris causa Helmutha Kohla. On miał wtedy kłopoty z finansami, chodziło o partyjne pieniądze, kontrowersyjna sprawa. Zrobił się z tego medialny szum. Kiedy przywitałem go na lotnisku i wsiadłem z nim do samochodu, Kohl spytał mnie: <<Czy wy, Polacy, jeszcze się nas boicie?>>. Ja na to: <<Panie kanclerzu, jakbyśmy się bali, to byśmy pana nie zapraszali>>. On powiedział: <<Czujcie się bezpiecznie. Bo dziś nie można ani kawałka polskiej ziemi zabrać bez zgody Unii Europejskiej. Dlatego jestem takim fanatykiem tych struktur. 25 krajów zjednoczonych związało się wzajemną gwarancją. To jest klincz>>. >Później przy kolacji opowiadał, jak był na pogrzebie Andropowa w Moskwie. Stali razem z Bushem – trzy kroki od trumny. Całe Politbiuro odegrało komunistyczny ceremoniał, a potem dopuścili panią Andropowową. Ona wyłożyła się na ciele swojego męża, zaczęła je ściskać, całować. Następnie – ku konsternacji wierchuszki – zaczęła obklejać nieboszczka prawosławnymi krzyżami, uczyniła co najmniej dwadzieścia takich gestów. Kohl opowiadał podczas kolacji we Wrocławiu: <<Gdyby mi to wtedy ktoś opowiedział – nie uwierzyłbym. Gdybym tam nie był osobiście, nie byłbym sobie w stanie tego wyobrazić. Ale widziałem to na własne oczy. I kiedy to się działo, Bush się do mnie nachylił i powiedział: Spójrz, żona szefa KGB czyni krzyże. Skoro oni tego nie wyniszczyli, to znaczy, że już wygraliśmy”.
     Ksiądz Krucina wspomina, myśli o biskupie Kominku, Wyszyńskim, Wojtyle, o splocie życiorysów. W końcu rzuca: „Kominek jest edukacją. Wielką edukacją. Czasem się zastanawiam: która szkoła była większa? Ta w Ołomuńcu? Na KUL-u? Wyjazdy i nauka za granicą? Czy może obserwowanie człowieka, który pielęgnował w sobie wielkie wizje? Bo wizje miał, w to nie da się powątpiewać. On by się nie rzucił na to w ciemno. On nie traktował tego jako listu do kochanki. To było dla niego epokowe wydarzenie. Dlatego tak znaczenie zyskuje wspólna deklaracja biskupów polskich ni niemieckich, podpisana w Fuldzie i we Wrocławiu. A w rzeczywistości jest to nawiązanie do do tego bądź co bądź kontestowanego i nie dostrzeganego listu. Patrząc na to historiozoficznie: ten list Polskę wydźwignął, zrobił się wrzawa. Wszystko dzieję się po coś. Potem Polak został papieżem. Niemcy się do tego przyczynili. Ale tu należy szukać kolejnego dna: jeśli po takim hitleryzmie, po takiej kompromitacji niemieckiego Reichu, przyszła pora, by papieżem stał się Niemiec, to znaczy, że wojna się naprawdę skończyła. Niemiec wszedł do Watykanu, wszedł na salon świata. To jest wielki przełom. Dopiero teraz nastał kres hitleryzmu. To dopiero jest prawdziwy koniec straszliwej wojny”.






Fragmenty publikacji prasowych i przemówień pochodzą z książki: Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich. Materiały i dokumenty, Warszawa 1966.






Tekst powstał na zamówienie "Tygodnika Powszechnego" i został opublikowany w skróconej wersji w dodatku TP "Ziarno pojednania"
patrz także: http://tygodnik.onet.pl/2935,1258648,dzial.html

ZIMA 2005


reportaże  strona główna

wędrowiec © dziennikarze wędrowni