Dzienikarze wędrowni
Wersja do drukuwersja z obrazkami wersja bez obrazków

Opowieść o M'Boko

jędrzej morawiecki, tekst

filip lepkowicz, zdjęcia

Afryka przychodzi w nocy. Za każdym razem, kiedy za dnia André M'Boko opowiada o swojej przeszłości, w snach powracają twarze zmarłych i zaginionych bliskich. Więc zrywa się, siada na pryczy i chowa twarz w dłoniach. Za oknem zimna Europa przecięta liniami krat.

I.

Dzisiejszej nocy André znów będzie mieć sen. Zdaje sobie z tego sprawę, kiedy pod eskortą policjanta wchodzi do sali widzeń. Wie, że musi jeszcze raz wygłosić swoją cichą francuską litanię. Powtarzana podczas kolejnych spotkań i przesłuchań, wyblakła i straciła swój pierwotny wyraz. Zachowała jednak moc sprawczą: przywołuje nocne wspomnienia. A sny są nieubłagane. Powracają z niezmienną precyzją, potwierdzając magiczną regułę, którą André poznał już po Katastrofie.

Siada na krześle, opiera się plecami o metalową szafkę. 23-letni chłopak w za dużym dresie i tenisówkach. Ubranie dostał już w polskim więzieniu. Pociera czoło, dotyka głową szarej blachy i zaczyna mówić.

*

Dawno temu, jeszcze przed Katastrofą, w jasnym domu na willowych przedmieściach stolicy Burundi, żyła rodzina M'Boko: ojciec, matka i trójka dzieci. Najmłodszym synem był André. Chodzi! do liceum. Dobrze się uczył. Od ojca dostawał wszystko, o co poprosił. Brat studiował. Siostra chodziła do college'u. Matka była nauczycielką. Ojciec pracował w ministerstwie finansów Burundi.

André wstawał rano, szedł do szkoły, wracał do domu, rozmawiał z rodziną, spotykał kuzynów, chodził na przyjęcia. Potem czytał, odrabiał lekcje, przygotowywał się do matury. W przyszłości miał studiować matematykę albo fizykę. Był bardzo szczęśliwy.

Aż pewnego dnia do drzwi zapukał nieznajomy.

- Wasz ojciec nie żyje - powiedział i odszedł. André zrozumiał, że zaczęła się wojna. Czas Hutu dobiegał kresu.

 

-To czas Katastrofy - pomyślał André. - Umarł mój świat. Zginął ojciec. Ale kiedyś wojna się skończy. Muszę wytrwać. Pozostała mi matka i rodzeństwo.

Rodzina M'Boko poznała strach. Towarzyszył im każdego dnia, niezmiennie i monotonnie. Kraj utonął we krwi. Ale młody M'Boko widział śmierć jedynie w telewizji. CNN pokazywała masakrę, której André jeszcze nie poznał. Kraj umierał. On trwał w jasnym domu, razem z matką i rodzeństwem. Czekał.

- Wstań André, musimy uciekać - powiedziała w końcu matka. Pani M'Boko, starszy syn, córka i 18-letni André ruszyli w drogę do Zairu.

Mijały dni. Na niebie wisiało słońce i strach. Rodzina szła przed siebie. Za nimi nie było już nic. Przed nimi trwał oddalony o tysiąc kilometrów Zair, W końcu André siadł przy drodze, podniósł stopy i zobaczył pierwsze strupy. Potem znów szedł. Czas płynął powoli i jednostajnie.

Pewnego dnia do André podszedł nieznajomy. - Twój brat nie żyje - rzekł.

André podniósł się z ziemi i poszedł dalej. Nie wiedział gdzie śpi, co je, dokąd idzie. - To czas Katastrofy - pomyślał. -Umarł mój świat. Zginął ojciec. Zginął brat. Jestem zmęczony. Ale wojna się skończy. Muszę wytrwać. Pozostała mi jeszcze matka i siostra.

Rodzina M'Boko dotarła do Zairu. André leżał z matką i siostrą w namiocie. Czekał. Do obozu dla uchodźców przychodzili kolejni uciekinierzy z Burundi, od granicy ciągnęła ich nieprzerwana rzeka. Mijały tygodnie. Niektórzy próbowali wracać do domów, ale po pewnym czasie zjawiali się znów w obozie. W Burundi przez cały czas trwała wojna. »

 

Po dwunastu miesiącach Katastrofa dotarła do Zairu.

- Wstań André, musimy znów uciekać - powiedziała matka. Pani M'Boko, córka i André ruszyli w drogę do Konga.

Pewnego dnia André zobaczył rzekę. Na brzegu leżały zwłoki zastrzelonych i wycieńczonych. Usiadł i patrzył na Kongo po drugiej stronie rzeki. Był zmęczony. Zasnął. Następnego dnia obudziła go siostra.

- André, nasza matka nie żyje - powiedziała. - Umarła z wycieńczenia.

André znów ruszył w drogę. Przekroczył z siostrą rzekę. Dotarł do Konga. Mijały miesiące. Ludzie przez cały czas mówili o śmierci. M'Boko był coraz bardziej zmęczony. Pewnego dnia Katastrofa dotarła do Konga.

- Wstań André, musimy uciekać - powiedziała siostra i 20-letni już André wstał.

Tłum uchodźców płynął na zachód. Za nimi nie było już nic. Przed nimi szumiał oddalony o miesiące ocean. André siadł przy drodze i podniósł stopy. Zobaczył kolejne strupy. Potem zasnął. Następnego dnia spotkał nieznajomego.

-Twojej siostry już nie ma - powiedział nieznajomy. - Zgubiłeś ją.

André zaczął płakać. - Zginął mi ojciec - pomyślał. - Zginął mój brat. Umarła mi matka. Teraz straciłem siostrę. Nie mam nikogo. To koniec. Po Katastrofie nie będzie już nic.

Przestał myśleć. Trwał.

- Wstawaj, André - mówili ludzie, -Musisz iść. Nie możesz zostać.

W końcu André M'Boko ruszył w dalszą drogę. Dotarł do portu. Zobaczył ocean. -Są na świecie źli ludzie - pomyślał. - Ale są też dobrzy. Jeżeli znajdę dobrego kapitana, na pewno weźmie mnie na pokład.

 

W porcie stał ogromny okręt. André poszedł do kapitana i opowiedział mu swoją historię. - Chodź ze mną - powiedział kapitan. - Pomogę ci.

- Jeżeli kapitan mówi, że może mi pomóc, to na pewno tak jest - pomyślał M'Boko. - Popłynę z nim statkiem.

Ruszył więc w podróż. Mijały dni. André jadł, spał, czekał. Nie wiedział, dokąd płynie.

- Wstawaj, André - powiedzieli w końcu marynarze. - Już czas. Tutaj zostaniesz.

André wstał. Dostał do ręki pieniądze i wielki czarny płaszcz. Wyszedł na ląd i zobaczył śnieg. Niebo było niskie i szare. André poznał zimno, o którym nigdy nie słyszał. Stał na ulicy i marzł.

- Jedź do Warszawy - mówili ludzie. -Tam jest wielu obcokrajowców. Pomogą ci.

I André pojechał. Kiedy wysiadł z pociągu, poczuł znów zimno. Stał i marzł. Mijały godziny. W końcu podszedł do niego nieznajomy. - Co tu robisz? Potrzebujesz pomocy? - zapytał.

- Umarł mój świat - powiedział młody M'Boko - Zginaj mi ojciec. Poszedłem przed siebie. Zginaj mój brat. Szedłem dalej. Umarła mi matka. Znów szedłem. Straciłem siostrę. Nie mam już nikogo. Jest mi zimno. Nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, gdzie iść.

- Jesteś w Polsce - powiedział nieznajomy. -To postkomunistyczny kraj. Nie możesz tu zostać. Ten kraj cię nie przyjmie. Polska nie chce cudzoziemców. Musisz jechać dalej. Pomogę ci.

- Jeżeli nieznajomy mówi. że może mi pomóc, to na pewno tak jest - pomyślał M'Boko. - Po co miałby kłamać?

- Daj mi pieniądze - powiedział nieznajomy. - Czekaj na mnie dwa dni.»

 

André oddał dolary i czekał. Spał na dworcu. Marzł. Po dwóch dniach nieznajomy wrócił.

- Wstawaj, André - powiedział. - Masz tu portugalski paszport i bilet do Holandii. Z tym dokumentem na pewno dojedziesz.

Nieznajomy odszedł. André wsiadł do autobusu i ruszył w kolejną podróż. Na granicy wyszedł i podał celnikom paszport ze zdjęciem obcego mężczyzny.

- Czy to twój paszport? - zapytali pogranicznicy.

- Nie - odpowiedział André. - To nie mój paszport.

M'Boko trafił na komendę. Rozpoczęło się przesłuchanie. - Nie martw się - powiedział policjant. - W Polsce można dostać azyl. Wrócisz do Warszawy. Masz tu adres. Zgłosisz się i wypełnisz wniosek.

 

Ale André nie wrócił do Warszawy. Do celi przyszedł inny policjant. Zamiast na wolność, André trafił do aresztu we Wrocławiu.

*

André M'Boko kończy opowieść. Jest zmęczony. Chce iść do celi. Nie ma już siły mówić. Nie chce wracać do przeszłości. Boi się snów. Wstaje więc, przydeptuje zgniłozielony dres i w asyście strażników wychodzi z pomieszczenia. »

II.

Budynek Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu jest ciężki i zimny. André nie chce wychodzić na spacerniak. Siedzi w celi i czeka. Je obiad, siada na pryczy, trwa. Zegar odmierza godziny. Mija 77 dzień odsiadki. Zostało jeszcze trzynaście dni. W celi jest cicho. Zachodzi słońce.

Po drugiej stronie muru za biurkiem siedzi nadkomisarz Andrzej Szywala. Czyta faksy, wydaje zezwolenia, przyjmuje odwiedzających. Komendant Szywała jest zmęczony. Nie chce rozmawiać o André. Personel też nic nie powie. Wszyscy mają z Burundyjczykiem same kłopoty. Do aresztu przychodzą różni ludzie, pytają. Obiecują pomoc. A później pomocy nie ma. Komendant wie, czego pragnie André: wyjść na wolność. Ale tego nikt mu zagwarantować nie może. Lepiej więc, żeby nikt z Burundyjczykiem nie rozmawiał.

André M'Boko śni o Afryce. Po drugiej stronie krat, kilka przecznic od Komendy Policji, garstka ludzi zbiera się w błękitnym pokoju, pije herbatę, rozmawia, wykręca kolejne numery telefonów, dzwoni do ministerstwa i organizacji pozarządowych. Celina Bielawska - tłumacz przysięgły, Piotr Bielawski, Katarzyna Pszczoła - Amnesty International, siostra Manuela - wrocławski „Caritas".

W Warszawie, w biurze Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), siedzi Wojciech Trojan. Podkreśla dobrą wolę polskiego MSW. UNHCR miał dostęp do poszczególnych etapów procedury. Trojan ma jednak pewne zastrzeżenia. Wobec André M'Boko nie toczy się co prawda postępowanie karne, ale sam fakt przebywania w areszcie utrudnia dostęp do fachowej porady prawnej. Dlatego UNHCR zdecydował się uczestniczyć w całej sprawie.

 

- MSW powinno stosować tego typu Środki z większą ostrożnością - mówi Wojciech Trojan. - Osoba ubiegająca się o status uchodźcy nie powinna przebywać w areszcie. Mówią o tym regulacje międzynarodowe. Tyle że to są jedynie wytyczne. Reszta zależy od polityki migracyjnej danego kraju.

Wojciech Trojan ostrzega przed kontaktami z ambasadą burundyjską. Zawiadomienie placówki dyplomatycznej mogłoby stworzyć zagrożenie zarówno dla André, jak i jego krewnych, którzy zostali w kraju. Wojciech Trojan obawia się, że polska Straż Graniczna mogła sprawdzać w ambasadzie dane M'Boko.

- Kontakt z władzami innego kraju powinien się odbywać tylko za zgodą zainteresowanej osoby i z jej inicjatywy -mówi. - W RFN taka procedura rozpoczyna się dopiero po odmowie przyznania azylu. W Polsce nie ma niestety jednoznacznych regulacji prawnych w tym zakresie.

Pułkownik Straży Granicznej Janusz Rogacz nie pamięta, czy jego podwładni nawiązali już kontakt z ambasadą. Raczej nie. Tego typu operacje są uzgadniane z MSW. Pułkownik Rogacz przypuszcza jednak, że André może kłamać. A jeżeli tak, to nic mu nie zagraża.

- Tylko pięć procent cudzoziemców składa wystarczająco uzasadnione wnioski o przyznanie statusu uchodźcy-mówi Rogacz. - Reszta chce poprawić swoją sytuację ekonomiczną. Tak samo jak my przed rokiem 1989. Nic dziwnego, że wnioski są odrzucane. Później obcokrajowcy piszą odwołania. Większość składa je po to, żeby przedłużyć pobyt w Polsce. Ale i tak wiedzą, jaka będzie decyzja. Prawie wszyscy kłamią.»

 

Niedługo André ma opuścić areszt. Wtedy może znaleźć się w sytuacji wyjściowej. Trafić znowu na ulicę. Bez znajomości języka i środków do życia.

Dzwoni siostra Manuela. Dowiadywała się o miejsce w państwowym ośrodku dla uchodźców w Dębaku. Być może uda się tam zawieźć M'Boko. Siostra była już w areszcie. Opowiadała André o domu, lekcjach polskiego. O tym, że w ośrodku są także inni uciekinierzy z Afryki. Siostra Manuela pokazywała zdjęcia. André uśmiechnął się. Po raz pierwszy.

 

- Zobaczyłam zupełnie inną twarz -mówi siostra. - On zaczyna powoli odzyskiwać poczucie czasu. Liczy dni. Złapał grunt pod nogami. »

III.

Tymczasem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji rozpatruje wniosek. Mijają dni. André pyta o książki. Bierze też papierosy. Ale sam o nie nigdy nie prosi. Mówi, że niczego nie potrzebuje. Kilka dni temu zaczął wychodzić na spacerniak.

Pod koniec maja dzwoni telefon. MSWiA rozpatrzyło wniosek negatywnie. André nie otrzyma statusu uchodźcy. Wiadomość przynosi siostra Manuela. Jest zaskoczona i zbita z tropu.

- Zupełnie się tego nie spodziewałam -mówi. - André jeszcze o niczym nie wie. Ale odmowa przyznania statusu blokuje mu miejsce w Debaku. Musimy znaleźć coś innego. Sama nie mam domu, nie mogę go przyjąć. Nie wiem, gdzie się zwrócić. Przez cały czas o nim myślę. Nawet w nocy.

Celina Bielawska zwracała się o pomoc do wrocławskich prawników. Żadnej reakcji. Telefon do UNHCR.

Wojciech Trojan nie zdążył się jeszcze zapoznać z uzasadnieniem. Zresztą i tak nie może go ujawnić.

- Decyzja odmowna bardzo skomplikuje dalsze losy André - mówi. - Do domu w Dębaku rzeczywiście chyba nie trafi.

Katarzyna Forystek z departamentu ds. migracji i uchodźctwa w MSWiA potwierdza: w państwowym ośrodku miejsca dla André nie będzie. - Robimy wyjątki dla kalek i kobiet ciężarnych. On musi liczyć na siebie. I na życzliwych ludzi.

A jeżeli nie znajdzie życzliwych ludzi?

- Życzliwi ludzie zawsze się znajdą -mówi Katarzyna Forystek.

Telefon do Polskiej Akcji Humanitarnej. Małgorzata Gebert chce pomóc. Nie może jednak niczego obiecać.

 

- Mamy za mało miejsc - tłumaczy. -Wystarcza dla połowy potrzebujących. Być może trzeba go będzie umieścić w jakiejś noclegowni. Tak czy inaczej, trzeba koniecznie złożyć odwołanie. Jak najszybciej. Są na to dwa tygodnie. Trzeba też odebrać tymczasowy dowód tożsamości. Bez niego André może być zatrzymany przez policję i znowu trafić do aresztu.

Telefon do Janusza Rogacza. Pułkownik potwierdza: André dostanie dowód i tymczasową wizę. Do czasu kolejnej decyzji MSWiA. Pułkownik nie wie jednak, gdzie można odebrać dokumenty.

- Sprawdzę - mówi. - Proszę się odezwać za kilka dni.

Celina Bielawska parzy kolejną herbatę. - Nie wiem, co mam teraz robić - zastanawia się. - Boję się, że za chwilę zadzwonią z komendy, żebym tłumaczyła decyzję MSWiA. Co ja mam mu powiedzieć? Że ma się odwoływać? A gdzie będzie przez ten czas żył? Przecież nie możemy mu teraz niczego zagwarantować. Jak ja mam mu spojrzeć w twarz?»

IV.

Jeżeli André zgodzi się na dobrowolną deportację, polski rząd najprawdopodobniej opłaci mu podróż do Afryki. Jeżeli napisze odwołanie, które znów zostanie przez MSWiA odrzucone, będzie musiał wracać na własny koszt.

Pułkownik Rogacz potwierdza, że takich przypadków jest bardzo dużo. Cudzoziemcy nie mają pieniędzy. Zostają więc w Polsce. Bez wizy, obywatelstwa, prawa do pracy, środków do życia. - Jakoś w końcu zalegalizują swój pobyt - mówi pułkownik. - Muszą się zasymilować. W jaki sposób André miałby się zasymilować, nie wiadomo.

Siostra Manuela twierdzi, że w ministerstwie powiedziano jej, że odwołanie będzie na pewno rozpatrzone negatywnie.

 

Katarzyna Forystek z MSWiA radzi od razu złożyć prośbę o wydalenie.

Ale nie wiadomo, jak długo odwołanie byłoby rozpatrywane i gdzie André przez ten czas by mieszkał. Teoretycznie decyzja musi być wydana w ciągu trzech miesięcy. Katarzyna Forystek przyznaje jednak, że jest to przepis papierowy. Rozpatrywanie odwołania może trwać rok, nawet dłużej.

W błękitnym pokoju trwa narada. Trzeba zadecydować, co robić dalej.

- Najważniejsze: nie dopuścić, żeby rzucił się pod pociąg. Albo powiesił się w celi. Jest na skraju załamania nerwowego. Musimy z nim rozmawiać bardzo ostrożnie. Ale jeżeli zechce popełnić samobójstwo wracając do Afryki, nie możemy mu tego zabronić. Niech jedzie.»

V.

Znowu herbata, dyskusje, narady. Wszyscy odtwarzają po raz kolejny całą historię. Mglista opowieść M'Boko jest poddawana analizie, rozkładana na czynniki pierwsze.

André nie podkreślał elementów martyrologicznych, nie opowiadał szczegółowo o wojnie i śmierci ojca. Przyznawał, że masakrę zobaczył dopiero w drodze do Zairu. Wcześniej siedział w domu i oglądał wojnę w telewizji. Nie czyni więc z masakry kluczowego elementu opowieści.

Podczas widzeń wstawał z krzesła, ustępował miejsca kobietom. Maniery i język wydają się potwierdzać pochodzenie i prawdziwość opisu bogatego domu w Bujumburze. Poranione i zmasakrowane stopy świadczą z kolei, że M'Boko ma za sobą na pewno długą drogę przez Afrykę. Później André mówił o podróży statkiem. Twierdził, że nie widział bandery, nie zna pochodzenia załogi. W tym miejscu prawdopodobnie kłamie. Chroni marynarzy, którzy pomogli mu uciec z Afryki.

Pozostaje polska część opowieści. André twierdzi, że paszport dostał na Centralnym od przypadkowo spotkanego człowieka, który obiecał mu pomoc.

Pułkownik Rogacz przyznaje, że historia jest bardzo prawdopodobna.

- Od dawna wiemy o grupach przestępczych zajmujących się uciekinierami z krajów Trzeciego Świata. Dworzec Centralny jest miejscem, w którym André mógł się z nimi zetknąć. Kradziony paszport mógł mu zresztą sprzedać każdy. Nawet bezdomny. Chociaż z drugiej strony, mało prawdopodobne, żeby bezdomny mówił po francusku... - zastanawia się pułkownik. - Tak czy inaczej, trzysta dolarów za paszport to cena realna. Nie ma powodów, żeby ta część opowieści była nieprawdziwa.

 

Element kluczowy to pochodzenie André, wiarygodność opowieści o życiu w Burundi, znajomość języka grupy etnicznej Hutu. Tu odpowiedzi M'Boko były niezgodne z danymi MSWiA.

Kolejne telefony. Rozmowa z wysoko postawionym przedstawicielem polskiego rządu, zorientowanym w tematyce afrykańskiej. Informator zastrzega sobie anonimowość.

- Jeżeli André jest rzeczywiście Hutu, powinien znać swój język - mówi rozmówca. - Nawet jeżeli w domu mówiło się po francusku. Tyle że, po pierwsze, istnieją różne narzecza. Po drugie nie wiadomo. na ile wiarygodny był wywiad statusowy. Znam pracę MSWiA. Rozmowa mogła być przeprowadzona tendencyjnie. Mieliśmy już wcześniej do czynienia z podobnymi przypadkami. Np. podczas wojny w Jugosławii. Jako eksperci językowi występowali Serbowie. Nie ma żadnej pewności, że tym razem konsultantami nic są na przykład Tutsi. Warto 10 wziąć pod uwagę.

»

VI.

Pełnomocnik prawny André, mecenas Andrzej Zacharzewski, przyjechał właśnie z Krakowa. Siedzi w barze meksykańskim, przegląda papiery i pisze wnioski.

Mówi: - André nie zna języka, słabo orientuje się w miejscowych realiach, nie jest w stanie samodzielnie egzystować. Deportowany raczej nie będzie, bo żaden kraj go nie przyjmie, a do Burundi lotów nie ma. Takich przypadków jest więcej. Większość osób, które znalazły się w podobnej sytuacji, ucieka do Niemiec. Lepiej żyć bez statusu na Zachodzie niż w im się przynajmniej wydaje. Tyle że np. w Niemczech system kontroli działu sprawniej. Uciekinierzy są wyłapywani i wracają do Polski.

 

Komenda Wojewódzka. André słucha decyzji ministerstwa, milczy. Jest przybity. Nie kłamał, nie rozumie dlaczego MSWiA mu nie wierzy. Niech prawnicy robią, co uważają za słuszne. Ufa im. To wszystko, co ma do powiedzenia. Do zwolnienia z aresztu pozostały jeszcze dwa dni.

»

VII.

Kościół Świętego Wawrzyńca tkwi pomiędzy siatką działkowych ogródków u brunatną wstęgą Odry. W piwnicznych salach trwa spowiedź. Spowiada ksiądz Stanisław Orzechowski. Na ławce czeka w milczeniu rząd wiernych. Mija północ. Ksiądz kończy spowiedź, wychodzi z konfesjonału, siada na ławce, słucha opowieści o M'Boko, potem rozkłada ręce.

- Nie mamy miejsca - wzdycha. - Na dole nie da się żyć, sale były zalane podczas powodzi, powietrze jest wilgotne. Nie wytrzymałby tam. Poza tym mamy już jednego uchodźcę z Afryki. Znaleźliśmy mu nawet zajęcie, pracuje w galerii z żyrandolami. A M'Boko niestety nie możemy pomóc. Dam ogłoszenie podczas Mszy, może ktoś się odezwie. Trzeba ludziom przemówić do chrześcijańskiego sumienia.

Kolejna wiadomość z komendy. M'Boko został pobity. Nie chciał oddać papierosów współwięźniowi.

 

Nadinspektor Szywała odbierał dziś telefony z MSWiA i od Straży Granicznej. Pytali o dziennikarzy, sprawdzali zezwolenia na widzenie. Nie potrafią zrozumieć, skąd takie zainteresowanie osobą André. To przecież tylko jeden z tysięcy przypadków, nic w nim nadzwyczajnego.

M'Boko wychodzi jutro z aresztu. Przez cały czas nie wiadomo, gdzie będzie mieszkał. Katarzyna Pszczoła rozmawiała ze znajomymi.

- Jest szansa - mówi. - Kolega chce go przyjąć, ale musi porozmawiać z rodzicami. Musimy czekać. Telefon z ZHP. Być może będzie miejsce w harcówce. Po warunkiem, że pomysł zaakceptuje rada osiedlowa. W połowie tygodnia odbędą się wybory. Jeżeli skład rady nie zmieni się w znaczny sposób, są szanse na zaakceptowanie projektu. Ale na razie to nic pewnego.

»

VIII.

Wrocław jest dziś upalny i duszny. Budynek komendy błyszczy w słońcu. Z aresztu wychodzi afrykański orszak. Najpierw idzie André, później siostra Manuela, Celina Bielawska, Piotr Bielawski, synowie: Paweł Bielawski i Tomek Bielawski, na końcu strażnik w służbowym mundurze. André jest ubrany w oliwkową koszulę w paski, ciemnozieloną bluzę, dżinsy, lakierki i kraciastą marynarkę.

André staje na chodniku i patrzy na Polskę. Wyślizgany bruk przed komendą, mętna fosa i most łączący areszt z Podwalem i placem Wolności są dla M'Boko pierwszy m kontaktem z Europą, nie licząc oczywiście portu, Dworca Centralnego, autobusu i więzienia.

André pakuje torbę do samochodu, potem staje na trawniku, daje wywiad dla lokalnej telewizji. Znowu czeka, rozmawia, wsiada ze wszystkimi do aula i odjeżdża. Uśmiecha się, jest ożywiony, patrzy przez szybę, ogląda miastu.

Znowu pokój, herbata. dyskusje. M'Boko siedzi, słucha, sypie cukier, śmieje się.

- André, nie jest ci za ciepło w tej marynarce? - pyta siostra Manuela.

Zaprzecza. Trzydzieści stopni to nie tak gorąco.

Opowiada o warunkach w celi. Nie było tak źle. Poznał wielu ludzi: z Ukrainy, Białorusi, Czeczenii... Jeden był Rumunem, mówił po francusku. Dawał André przez cały czas zadania matematyczne, ten musiał je rozwiązywać. Rumun prosił też o papierosy. André w końcu zaprotestował, kończyła mu się paczka. Wtedy dostał „bombę". Potem ktoś z celi namawiał go, żeby się poskarżyć. Ale Rumun miał żonę, dzieci, jeszcze przedłużyliby mu odsiadkę... André dał spokój, pogodzili się i znowu rozwiązywali zadania matematyczne.

 

André pije herbatę. Potem zaczynają się rozmowy o przyszłości. Na razie pojedzie do Warszawy, ma miejsce w domu Polskiej Akcji Humanitarnej. Trzeba wysłać odwołanie do ministerstwa.

M'Boko słucha po raz kolejny decyzji MSWiA: „Relacja pana M'Boko jest całkowicie niewiarygodna (...) Wnioskujący nic mógł być ofiarą konfliktu etnicznego w Burundi, gdyż nie pochodzi z tego kraju i najprawdopodobniej nigdy w nim nie przebywał. Aplikant nie wykazał się choćby podstawową wiedzą na temat Burundi".

MSW wylicza zarzuty: André nie wymienił głównych regionów kraju, twierdził, że jednym z języków w Burundi jest Hutu, podczas, kiedy taki język w ogóle nie istnieje.

André zaprzecza: musiał być źle zrozumiany, mówił tylko o tym, jakim językiem Hutu się posługują. Wymienił też język linguala. To stwierdzenie także podważyło w oczach MSWiA wiarygodność przesłuchiwanego.

- Język linguala nie jest używany przez miejscową ludność - stwierdzili przedstawiciele ministerstwa.

- Jest - twierdzi André - Granice państw nie pokrywają się z podziałami terytoriów grup etnicznych. Linguala jest używany głównie w Zairze, ale w Burundi też, szczególnie bliżej granicy.

Podczas wywiadu statusowego jako jeden z ważniejszych elementów gospodarki w kraju wymieniał rybołówstwo. Ta odpowiedź także nie była zgodna z danymi MSWiA o Burundi. „Należy podkreślić, że rybołówstwo jest tam wyjątkowo mało popularnym zajęciem" - czytamy w uzasadnieniu odmowy.

Wiedza przedstawicieli MSWiA o krajach afrykańskich nie pokrywa się jednak z danymi w... atlasach. W „Geografii państw świata" (Warszawa 1994-1996) czytamy: „Burundi: udział gospodarki w Produkcie Narodowym Brutto. Rolnictwo/Rybołówstwo - 51,9 proc.".

Wyrok MSWiA jest jednak jednoznaczny: „Oświadczenie pana M'Boko należy uznać za całkowicie niewiarygodne".

»

IX.

André siedzi w przedziale. Za oknem ciemność. Pociąg sunie w stronę Warszawy. Na szybie miga odblask jarzeniówki. M'Boko wciska głowę w twardy zagłówek i zamyka oczy. Myśli o uzasadnieniu odmowy, odwołaniu, braku statusu uchodźcy, konieczności „asymilacji". Potem przypomina sobie Centralny i rozmowę z nieznajomym. Gdyby spotkał wtedy czarnego człowieka, być może jego losy potoczyłyby się inaczej.

 

Gaśnie światło. André zasypia. Noc spływa do pociągu, wypełnia przedziały, otula podróżnych lepką ciszą. M'Boko śpi. Nie widzi Afryki, twarzy zmarłych, zaginionych bliskich. We śnie pojawia się tym razem Polska. Jest mglista, ciężka i niezrozumiała.

 

PS 1. Do 30 kwietnia 1998 w MSWiA złożono 688 wniosków o nadanie statusu uchodźcy. Wydano 13 pozytywnych decyzji. 140 osób odwołało się do drugiej instancji, jednak żadna sprawa nie została rozpatrzona pozytywnie (dane: Departament ds. Migracji i Uchodźstwa MSWiA).

PS 2. Mboko – dzięki prywatnej pomocy – otrzymał mieszkanie, wyżywienie. Uniwersytet Wrocławski ufundował Andre bezpłatne kursy. Mboko po miesięcznej nauce języka dyskutuje po polsku o krachu rublowym w Rosji, o bluesie w Afryce.

Urszula Dobesz – zastępca szkoły językowej mówi, że Andre jest bardzo zdolny, że ma ścisły umysł, to pomaga w gramatyce. Już w areszcie rozwiązywał z Rumunem zadania matematyczne. Więzienie pomogło mu zresztą językowo – siedział z Białorusinami i Ukraińcami, załapał trochę słowiańskiej leksyki.

Andre dostał nowe imię – Andrzej. Tak mówią na niego w szkole. Jest ponoć grzeczny, przykładny. Jagna – córka Urszuli Dobesz – zadecydowała, że będą go dwa razy w miesiącu zapraszać do domu. Mboko szykuje się do semestralnego kursu dla średniozaawansowanych. Dobesz mówi, że Andrzej wiele osiągnie. Piotr Lewiński – nauczyciel – rzuca z kolei: - Dużo jeszcze przed nim. Na razie daje sobie radę w życiu. Tego się nauczył. Nie zginie. Ale jednej rzeczy jeszcze nie umie. Za cicho mówi. Musi siebie słyszeć. Musi krzyczeć. Słyszałem o tragedii. Może to go blokuje. Ale w języku nie może być ciszy.

PS 3. Minęło osiem lat. Ci, którzy pomagali Mboko, znikli w przeszłości. Są teraz gdzieś, w różnym miastach, z bagażem doświadczeń, rozwodów, karier, krachów, nowego życia. Andre nie ma. Wyjechał dawno, tuż po napisaniu reportażu. Przekazał później wiadomość przez anonimową, płaczącą dziewczynę. Przeszedł zieloną granicę. Jest podobno w Europie Zachodniej.

tekst ukazał się w "Tygodniku Powszechnym"

w ę d r o w i e c  ©  d z i e n n i k a r z e  w ę d r o w n i
---hamburg---poznań---warszawa---wrocław---