Wersja do druku
jędrzej morawiecki, tekst
filip lepkowicz, zdjęcia
Afryka przychodzi w nocy. Za każdym
razem, kiedy za dnia André M'Boko opowiada o swojej przeszłości, w snach
powracają twarze zmarłych i zaginionych bliskich. Więc zrywa się, siada
na pryczy i chowa twarz w dłoniach. Za oknem zimna Europa przecięta
liniami krat.
I.
Dzisiejszej nocy André znów będzie mieć sen.
Zdaje sobie z tego sprawę, kiedy pod eskortą policjanta wchodzi do
sali widzeń. Wie, że musi jeszcze raz wygłosić swoją cichą francuską
litanię. Powtarzana podczas kolejnych spotkań i przesłuchań, wyblakła
i straciła swój pierwotny wyraz. Zachowała jednak moc sprawczą:
przywołuje nocne wspomnienia. A sny są nieubłagane. Powracają z
niezmienną precyzją, potwierdzając magiczną regułę, którą André poznał
już po Katastrofie.
Siada na krześle, opiera się plecami o
metalową szafkę. 23-letni chłopak w za dużym dresie i tenisówkach.
Ubranie dostał już w polskim więzieniu. Pociera czoło, dotyka głową
szarej blachy i zaczyna mówić.
*
Dawno temu, jeszcze przed Katastrofą, w
jasnym domu na willowych przedmieściach stolicy Burundi, żyła rodzina
M'Boko: ojciec, matka i trójka dzieci. Najmłodszym synem był André.
Chodzi! do liceum. Dobrze się uczył. Od ojca dostawał wszystko, o co
poprosił. Brat studiował. Siostra chodziła do college'u. Matka była
nauczycielką. Ojciec pracował w ministerstwie finansów Burundi.
André wstawał rano, szedł do szkoły, wracał
do domu, rozmawiał z rodziną, spotykał kuzynów, chodził na przyjęcia.
Potem czytał, odrabiał lekcje, przygotowywał się do matury. W
przyszłości miał studiować matematykę albo fizykę. Był bardzo
szczęśliwy.
Aż pewnego dnia do drzwi zapukał nieznajomy.
- Wasz ojciec nie żyje - powiedział i
odszedł. André zrozumiał, że zaczęła się wojna. Czas Hutu dobiegał
kresu.
|
|
-To czas Katastrofy - pomyślał André. -
Umarł mój świat. Zginął ojciec. Ale kiedyś wojna się skończy. Muszę
wytrwać. Pozostała mi matka i rodzeństwo.
Rodzina M'Boko poznała strach. Towarzyszył
im każdego dnia, niezmiennie i monotonnie. Kraj utonął we krwi. Ale
młody M'Boko widział śmierć jedynie w telewizji. CNN pokazywała
masakrę, której André jeszcze nie poznał. Kraj umierał. On trwał w
jasnym domu, razem z matką i rodzeństwem. Czekał.
- Wstań André, musimy uciekać - powiedziała
w końcu matka. Pani M'Boko, starszy syn, córka i 18-letni André
ruszyli w drogę do Zairu.
Mijały dni. Na niebie wisiało słońce i
strach. Rodzina szła przed siebie. Za nimi nie było już nic. Przed
nimi trwał oddalony o tysiąc kilometrów Zair, W końcu André siadł przy
drodze, podniósł stopy i zobaczył pierwsze strupy. Potem znów szedł.
Czas płynął powoli i jednostajnie.
Pewnego dnia do André podszedł nieznajomy. -
Twój brat nie żyje - rzekł.
André podniósł się z ziemi i poszedł dalej.
Nie wiedział gdzie śpi, co je, dokąd idzie. - To czas Katastrofy -
pomyślał. -Umarł mój świat. Zginął ojciec. Zginął brat. Jestem
zmęczony. Ale wojna się skończy. Muszę wytrwać. Pozostała mi jeszcze
matka i siostra.
Rodzina M'Boko dotarła do Zairu. André leżał
z matką i siostrą w namiocie. Czekał. Do obozu dla uchodźców
przychodzili kolejni uciekinierzy z Burundi, od granicy ciągnęła ich
nieprzerwana rzeka. Mijały tygodnie. Niektórzy próbowali wracać do
domów, ale po pewnym czasie zjawiali się znów w obozie. W Burundi
przez cały czas trwała wojna. »
|
|
Po dwunastu miesiącach
Katastrofa dotarła do Zairu.
- Wstań André, musimy znów uciekać -
powiedziała matka. Pani M'Boko, córka i André ruszyli w drogę do
Konga.
Pewnego dnia André zobaczył rzekę. Na brzegu
leżały zwłoki zastrzelonych i wycieńczonych. Usiadł i patrzył na Kongo
po drugiej stronie rzeki. Był zmęczony. Zasnął. Następnego dnia
obudziła go siostra.
- André, nasza matka nie żyje - powiedziała.
- Umarła z wycieńczenia.
André znów ruszył w drogę. Przekroczył z
siostrą rzekę. Dotarł do Konga. Mijały miesiące. Ludzie przez cały
czas mówili o śmierci. M'Boko był coraz bardziej zmęczony. Pewnego
dnia Katastrofa dotarła do Konga.
- Wstań André, musimy uciekać - powiedziała
siostra i 20-letni już André wstał.
Tłum uchodźców płynął na zachód. Za nimi nie
było już nic. Przed nimi szumiał oddalony o miesiące ocean. André
siadł przy drodze i podniósł stopy. Zobaczył kolejne strupy. Potem
zasnął. Następnego dnia spotkał nieznajomego.
-Twojej siostry już nie ma - powiedział
nieznajomy. - Zgubiłeś ją.
André zaczął płakać. - Zginął mi ojciec -
pomyślał. - Zginął mój brat. Umarła mi matka. Teraz straciłem siostrę.
Nie mam nikogo. To koniec. Po Katastrofie nie będzie już nic.
Przestał myśleć. Trwał.
- Wstawaj, André - mówili ludzie, -Musisz
iść. Nie możesz zostać.
W końcu André M'Boko ruszył w dalszą drogę.
Dotarł do portu. Zobaczył ocean. -Są na świecie źli ludzie - pomyślał.
- Ale są też dobrzy. Jeżeli znajdę dobrego kapitana, na pewno weźmie
mnie na pokład.
|
|
W porcie stał ogromny okręt. André poszedł
do kapitana i opowiedział mu swoją historię. - Chodź ze mną -
powiedział kapitan. - Pomogę ci.
- Jeżeli kapitan mówi, że może mi pomóc, to
na pewno tak jest - pomyślał M'Boko. - Popłynę z nim statkiem.
Ruszył więc w podróż. Mijały dni. André
jadł, spał, czekał. Nie wiedział, dokąd płynie.
- Wstawaj, André - powiedzieli w końcu
marynarze. - Już czas. Tutaj zostaniesz.
André wstał. Dostał do ręki pieniądze i
wielki czarny płaszcz. Wyszedł na ląd i zobaczył śnieg. Niebo było
niskie i szare. André poznał zimno, o którym nigdy nie słyszał. Stał
na ulicy i marzł.
- Jedź do Warszawy - mówili ludzie. -Tam
jest wielu obcokrajowców. Pomogą ci.
I André pojechał. Kiedy wysiadł z pociągu,
poczuł znów zimno. Stał i marzł. Mijały godziny. W końcu podszedł do
niego nieznajomy. - Co tu robisz? Potrzebujesz pomocy? - zapytał.
- Umarł mój świat - powiedział młody M'Boko
- Zginaj mi ojciec. Poszedłem przed siebie. Zginaj mój brat. Szedłem
dalej. Umarła mi matka. Znów szedłem. Straciłem siostrę. Nie mam już
nikogo. Jest mi zimno. Nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, gdzie iść.
- Jesteś w Polsce - powiedział nieznajomy.
-To postkomunistyczny kraj. Nie możesz tu zostać. Ten kraj cię nie
przyjmie. Polska nie chce cudzoziemców. Musisz jechać dalej. Pomogę
ci.
- Jeżeli nieznajomy mówi. że może mi pomóc,
to na pewno tak jest - pomyślał M'Boko. - Po co miałby kłamać?
- Daj mi pieniądze - powiedział nieznajomy.
- Czekaj na mnie dwa dni.»
|
|
André oddał dolary i
czekał. Spał na dworcu. Marzł. Po dwóch dniach nieznajomy wrócił.
- Wstawaj, André - powiedział. - Masz tu
portugalski paszport i bilet do Holandii. Z tym dokumentem na pewno
dojedziesz.
Nieznajomy odszedł. André wsiadł do autobusu
i ruszył w kolejną podróż. Na granicy wyszedł i podał celnikom
paszport ze zdjęciem obcego mężczyzny.
- Czy to twój paszport? - zapytali
pogranicznicy.
- Nie - odpowiedział André. - To nie mój
paszport.
M'Boko trafił na komendę. Rozpoczęło się
przesłuchanie. - Nie martw się - powiedział policjant. - W Polsce
można dostać azyl. Wrócisz do Warszawy. Masz tu adres. Zgłosisz się i
wypełnisz wniosek.
|
|
Ale André nie wrócił do Warszawy. Do celi
przyszedł inny policjant. Zamiast na wolność, André trafił do aresztu
we Wrocławiu.
*
André M'Boko kończy opowieść. Jest zmęczony.
Chce iść do celi. Nie ma już siły mówić. Nie chce wracać do
przeszłości. Boi się snów. Wstaje więc, przydeptuje zgniłozielony dres
i w asyście strażników wychodzi z pomieszczenia. »
|
II.
Budynek Komendy
Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu jest ciężki i zimny. André nie chce
wychodzić na spacerniak. Siedzi w celi i czeka. Je obiad, siada na
pryczy, trwa. Zegar odmierza godziny. Mija 77 dzień odsiadki. Zostało
jeszcze trzynaście dni. W celi jest cicho. Zachodzi słońce.
Po drugiej stronie muru za biurkiem siedzi
nadkomisarz Andrzej Szywala. Czyta faksy, wydaje zezwolenia, przyjmuje
odwiedzających. Komendant Szywała jest zmęczony. Nie chce rozmawiać o
André. Personel też nic nie powie. Wszyscy mają z Burundyjczykiem same
kłopoty. Do aresztu przychodzą różni ludzie, pytają. Obiecują pomoc. A
później pomocy nie ma. Komendant wie, czego pragnie André: wyjść na
wolność. Ale tego nikt mu zagwarantować nie może. Lepiej więc, żeby
nikt z Burundyjczykiem nie rozmawiał.
André M'Boko śni o Afryce. Po drugiej
stronie krat, kilka przecznic od Komendy Policji, garstka ludzi zbiera
się w błękitnym pokoju, pije herbatę, rozmawia, wykręca kolejne numery
telefonów, dzwoni do ministerstwa i organizacji pozarządowych. Celina
Bielawska - tłumacz przysięgły, Piotr Bielawski, Katarzyna Pszczoła -
Amnesty International, siostra Manuela - wrocławski „Caritas".
W Warszawie, w biurze Wysokiego Komisarza
Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), siedzi Wojciech Trojan.
Podkreśla dobrą wolę polskiego MSW. UNHCR miał dostęp do
poszczególnych etapów procedury. Trojan ma jednak pewne zastrzeżenia.
Wobec André M'Boko nie toczy się co prawda postępowanie karne, ale sam
fakt przebywania w areszcie utrudnia dostęp do fachowej porady
prawnej. Dlatego UNHCR zdecydował się uczestniczyć w całej sprawie.
|
|
- MSW powinno stosować tego typu Środki z
większą ostrożnością - mówi Wojciech Trojan. - Osoba ubiegająca się o
status uchodźcy nie powinna przebywać w areszcie. Mówią o tym
regulacje międzynarodowe. Tyle że to są jedynie wytyczne. Reszta
zależy od polityki migracyjnej danego kraju.
Wojciech Trojan ostrzega przed kontaktami z
ambasadą burundyjską. Zawiadomienie placówki dyplomatycznej mogłoby
stworzyć zagrożenie zarówno dla André, jak i jego krewnych, którzy
zostali w kraju. Wojciech Trojan obawia się, że polska Straż Graniczna
mogła sprawdzać w ambasadzie dane M'Boko.
- Kontakt z władzami innego kraju powinien
się odbywać tylko za zgodą zainteresowanej osoby i z jej inicjatywy
-mówi. - W RFN taka procedura rozpoczyna się dopiero po odmowie
przyznania azylu. W Polsce nie ma niestety jednoznacznych regulacji
prawnych w tym zakresie.
Pułkownik Straży Granicznej Janusz Rogacz
nie pamięta, czy jego podwładni nawiązali już kontakt z ambasadą.
Raczej nie. Tego typu operacje są uzgadniane z MSW. Pułkownik Rogacz
przypuszcza jednak, że André może kłamać. A jeżeli tak, to nic mu nie
zagraża.
- Tylko pięć procent cudzoziemców składa
wystarczająco uzasadnione wnioski o przyznanie statusu uchodźcy-mówi
Rogacz. - Reszta chce poprawić swoją sytuację ekonomiczną. Tak samo
jak my przed rokiem 1989. Nic dziwnego, że wnioski są odrzucane.
Później obcokrajowcy piszą odwołania. Większość składa je po to, żeby
przedłużyć pobyt w Polsce. Ale i tak wiedzą, jaka będzie decyzja.
Prawie wszyscy kłamią.»
|
|
Niedługo André ma
opuścić areszt. Wtedy może znaleźć się w sytuacji wyjściowej. Trafić
znowu na ulicę. Bez znajomości języka i środków do życia.
Dzwoni siostra Manuela. Dowiadywała się o
miejsce w państwowym ośrodku dla uchodźców w Dębaku. Być może uda się
tam zawieźć M'Boko. Siostra była już w areszcie. Opowiadała André o
domu, lekcjach polskiego. O tym, że w ośrodku są także inni
uciekinierzy z Afryki. Siostra Manuela pokazywała zdjęcia. André
uśmiechnął się. Po raz pierwszy.
|
|
- Zobaczyłam zupełnie inną twarz -mówi
siostra. - On zaczyna powoli odzyskiwać poczucie czasu. Liczy dni.
Złapał grunt pod nogami. »
|
III.
Tymczasem Ministerstwo
Spraw Wewnętrznych i Administracji rozpatruje wniosek. Mijają dni.
André pyta o książki. Bierze też papierosy. Ale sam o nie nigdy nie
prosi. Mówi, że niczego nie potrzebuje. Kilka dni temu zaczął
wychodzić na spacerniak.
Pod koniec maja dzwoni telefon. MSWiA
rozpatrzyło wniosek negatywnie. André nie otrzyma statusu uchodźcy.
Wiadomość przynosi siostra Manuela. Jest zaskoczona i zbita z tropu.
- Zupełnie się tego nie spodziewałam -mówi.
- André jeszcze o niczym nie wie. Ale odmowa przyznania statusu
blokuje mu miejsce w Debaku. Musimy znaleźć coś innego. Sama nie mam
domu, nie mogę go przyjąć. Nie wiem, gdzie się zwrócić. Przez cały
czas o nim myślę. Nawet w nocy.
Celina Bielawska zwracała się o pomoc do
wrocławskich prawników. Żadnej reakcji. Telefon do UNHCR.
Wojciech Trojan nie zdążył się jeszcze
zapoznać z uzasadnieniem. Zresztą i tak nie może go ujawnić.
- Decyzja odmowna bardzo skomplikuje dalsze
losy André - mówi. - Do domu w Dębaku rzeczywiście chyba nie trafi.
Katarzyna Forystek z departamentu ds.
migracji i uchodźctwa w MSWiA potwierdza: w państwowym ośrodku miejsca
dla André nie będzie. - Robimy wyjątki dla kalek i kobiet ciężarnych.
On musi liczyć na siebie. I na życzliwych ludzi.
A jeżeli nie znajdzie życzliwych ludzi?
- Życzliwi ludzie zawsze się znajdą -mówi
Katarzyna Forystek.
Telefon do Polskiej Akcji Humanitarnej.
Małgorzata Gebert chce pomóc. Nie może jednak niczego obiecać.
|
|
- Mamy za mało miejsc - tłumaczy. -Wystarcza
dla połowy potrzebujących. Być może trzeba go będzie umieścić w
jakiejś noclegowni. Tak czy inaczej, trzeba koniecznie złożyć
odwołanie. Jak najszybciej. Są na to dwa tygodnie. Trzeba też odebrać
tymczasowy dowód tożsamości. Bez niego André może być zatrzymany przez
policję i znowu trafić do aresztu.
Telefon do Janusza Rogacza. Pułkownik
potwierdza: André dostanie dowód i tymczasową wizę. Do czasu kolejnej
decyzji MSWiA. Pułkownik nie wie jednak, gdzie można odebrać
dokumenty.
- Sprawdzę - mówi. - Proszę się odezwać za
kilka dni.
Celina Bielawska parzy kolejną herbatę. -
Nie wiem, co mam teraz robić - zastanawia się. - Boję się, że za
chwilę zadzwonią z komendy, żebym tłumaczyła decyzję MSWiA. Co ja mam
mu powiedzieć? Że ma się odwoływać? A gdzie będzie przez ten czas żył?
Przecież nie możemy mu teraz niczego zagwarantować. Jak ja mam mu
spojrzeć w twarz?»
|
IV.
Jeżeli André zgodzi
się na dobrowolną deportację, polski rząd najprawdopodobniej opłaci mu
podróż do Afryki. Jeżeli napisze odwołanie, które znów zostanie przez
MSWiA odrzucone, będzie musiał wracać na własny koszt.
Pułkownik Rogacz potwierdza, że takich
przypadków jest bardzo dużo. Cudzoziemcy nie mają pieniędzy. Zostają
więc w Polsce. Bez wizy, obywatelstwa, prawa do pracy, środków do
życia. - Jakoś w końcu zalegalizują swój pobyt - mówi pułkownik. -
Muszą się zasymilować. W jaki sposób André miałby się zasymilować, nie
wiadomo.
Siostra Manuela twierdzi, że w ministerstwie
powiedziano jej, że odwołanie będzie na pewno rozpatrzone negatywnie.
|
|
Katarzyna Forystek z MSWiA radzi od razu
złożyć prośbę o wydalenie.
Ale nie wiadomo, jak długo odwołanie byłoby
rozpatrywane i gdzie André przez ten czas by mieszkał. Teoretycznie
decyzja musi być wydana w ciągu trzech miesięcy. Katarzyna Forystek
przyznaje jednak, że jest to przepis papierowy. Rozpatrywanie
odwołania może trwać rok, nawet dłużej.
W błękitnym pokoju trwa narada. Trzeba
zadecydować, co robić dalej.
- Najważniejsze: nie dopuścić, żeby rzucił
się pod pociąg. Albo powiesił się w celi. Jest na skraju załamania
nerwowego. Musimy z nim rozmawiać bardzo ostrożnie. Ale jeżeli zechce
popełnić samobójstwo wracając do Afryki, nie możemy mu tego zabronić.
Niech jedzie.»
|
V.
Znowu herbata, dyskusje, narady. Wszyscy
odtwarzają po raz kolejny całą historię. Mglista opowieść M'Boko jest
poddawana analizie, rozkładana na czynniki pierwsze.
André nie podkreślał elementów
martyrologicznych, nie opowiadał szczegółowo o wojnie i śmierci ojca.
Przyznawał, że masakrę zobaczył dopiero w drodze do Zairu. Wcześniej
siedział w domu i oglądał wojnę w telewizji. Nie czyni więc z masakry
kluczowego elementu opowieści.
Podczas widzeń wstawał z krzesła, ustępował
miejsca kobietom. Maniery i język wydają się potwierdzać pochodzenie i
prawdziwość opisu bogatego domu w Bujumburze. Poranione i zmasakrowane
stopy świadczą z kolei, że M'Boko ma za sobą na pewno długą drogę
przez Afrykę. Później André mówił o podróży statkiem. Twierdził, że
nie widział bandery, nie zna pochodzenia załogi. W tym miejscu
prawdopodobnie kłamie. Chroni marynarzy, którzy pomogli mu uciec z
Afryki.
Pozostaje polska część opowieści. André
twierdzi, że paszport dostał na Centralnym od przypadkowo spotkanego
człowieka, który obiecał mu pomoc.
Pułkownik Rogacz przyznaje, że historia jest
bardzo prawdopodobna.
- Od dawna wiemy o grupach przestępczych
zajmujących się uciekinierami z krajów Trzeciego Świata. Dworzec
Centralny jest miejscem, w którym André mógł się z nimi zetknąć.
Kradziony paszport mógł mu zresztą sprzedać każdy. Nawet bezdomny.
Chociaż z drugiej strony, mało prawdopodobne, żeby bezdomny mówił po
francusku... - zastanawia się pułkownik. - Tak czy inaczej, trzysta
dolarów za paszport to cena realna. Nie ma powodów, żeby ta część
opowieści była nieprawdziwa.
|
|
Element kluczowy to pochodzenie André,
wiarygodność opowieści o życiu w Burundi, znajomość języka grupy
etnicznej Hutu. Tu odpowiedzi M'Boko były niezgodne z danymi MSWiA.
Kolejne telefony. Rozmowa z wysoko
postawionym przedstawicielem polskiego rządu, zorientowanym w tematyce
afrykańskiej. Informator zastrzega sobie anonimowość.
- Jeżeli André jest rzeczywiście Hutu,
powinien znać swój język - mówi rozmówca. - Nawet jeżeli w domu mówiło
się po francusku. Tyle że, po pierwsze, istnieją różne narzecza. Po
drugie nie wiadomo. na ile wiarygodny był wywiad statusowy. Znam pracę
MSWiA. Rozmowa mogła być przeprowadzona tendencyjnie. Mieliśmy już
wcześniej do czynienia z podobnymi przypadkami. Np. podczas wojny w
Jugosławii. Jako eksperci językowi występowali Serbowie. Nie ma żadnej
pewności, że tym razem konsultantami nic są na przykład Tutsi. Warto
10 wziąć pod uwagę.
»
|
VI.
Pełnomocnik prawny
André, mecenas Andrzej Zacharzewski, przyjechał właśnie z Krakowa.
Siedzi w barze meksykańskim, przegląda papiery i pisze wnioski.
Mówi: - André nie zna języka, słabo
orientuje się w miejscowych realiach, nie jest w stanie samodzielnie
egzystować. Deportowany raczej nie będzie, bo żaden kraj go nie
przyjmie, a do Burundi lotów nie ma. Takich przypadków jest więcej.
Większość osób, które znalazły się w podobnej sytuacji, ucieka do
Niemiec. Lepiej żyć bez statusu na Zachodzie niż w im się przynajmniej
wydaje. Tyle że np. w Niemczech system kontroli działu sprawniej.
Uciekinierzy są wyłapywani i wracają do Polski.
|
|
Komenda Wojewódzka. André słucha decyzji
ministerstwa, milczy. Jest przybity. Nie kłamał, nie rozumie dlaczego
MSWiA mu nie wierzy. Niech prawnicy robią, co uważają za słuszne. Ufa
im. To wszystko, co ma do powiedzenia. Do zwolnienia z aresztu
pozostały jeszcze dwa dni.
»
|
VII.
Kościół Świętego
Wawrzyńca tkwi pomiędzy siatką działkowych ogródków u brunatną wstęgą
Odry. W piwnicznych salach trwa spowiedź. Spowiada ksiądz Stanisław
Orzechowski. Na ławce czeka w milczeniu rząd wiernych. Mija północ.
Ksiądz kończy spowiedź, wychodzi z konfesjonału, siada na ławce,
słucha opowieści o M'Boko, potem rozkłada ręce.
- Nie mamy miejsca - wzdycha. - Na dole nie
da się żyć, sale były zalane podczas powodzi, powietrze jest wilgotne.
Nie wytrzymałby tam. Poza tym mamy już jednego uchodźcę z Afryki.
Znaleźliśmy mu nawet zajęcie, pracuje w galerii z żyrandolami. A
M'Boko niestety nie możemy pomóc. Dam ogłoszenie podczas Mszy, może
ktoś się odezwie. Trzeba ludziom przemówić do chrześcijańskiego
sumienia.
Kolejna wiadomość z komendy. M'Boko został
pobity. Nie chciał oddać papierosów współwięźniowi.
|
|
Nadinspektor Szywała odbierał dziś telefony
z MSWiA i od Straży Granicznej. Pytali o dziennikarzy, sprawdzali
zezwolenia na widzenie. Nie potrafią zrozumieć, skąd takie
zainteresowanie osobą André. To przecież tylko jeden z tysięcy
przypadków, nic w nim nadzwyczajnego.
M'Boko wychodzi jutro z aresztu. Przez cały
czas nie wiadomo, gdzie będzie mieszkał. Katarzyna Pszczoła rozmawiała
ze znajomymi.
- Jest szansa - mówi. - Kolega chce go
przyjąć, ale musi porozmawiać z rodzicami. Musimy czekać. Telefon z
ZHP. Być może będzie miejsce w harcówce. Po warunkiem, że pomysł
zaakceptuje rada osiedlowa. W połowie tygodnia odbędą się wybory.
Jeżeli skład rady nie zmieni się w znaczny sposób, są szanse na
zaakceptowanie projektu. Ale na razie to nic pewnego.
»
|
VIII.
Wrocław jest dziś
upalny i duszny. Budynek komendy błyszczy w słońcu. Z aresztu wychodzi
afrykański orszak. Najpierw idzie André, później siostra Manuela,
Celina Bielawska, Piotr Bielawski, synowie: Paweł Bielawski i Tomek
Bielawski, na końcu strażnik w służbowym mundurze. André jest ubrany w
oliwkową koszulę w paski, ciemnozieloną bluzę, dżinsy, lakierki i
kraciastą marynarkę.
André staje na chodniku i patrzy na Polskę.
Wyślizgany bruk przed komendą, mętna fosa i most łączący areszt z
Podwalem i placem Wolności są dla M'Boko pierwszy m kontaktem z
Europą, nie licząc oczywiście portu, Dworca Centralnego, autobusu i
więzienia.
André pakuje torbę do samochodu, potem staje
na trawniku, daje wywiad dla lokalnej telewizji. Znowu czeka,
rozmawia, wsiada ze wszystkimi do aula i odjeżdża. Uśmiecha się, jest
ożywiony, patrzy przez szybę, ogląda miastu.
Znowu pokój, herbata. dyskusje. M'Boko
siedzi, słucha, sypie cukier, śmieje się.
- André, nie jest ci za ciepło w tej
marynarce? - pyta siostra Manuela.
Zaprzecza. Trzydzieści stopni to nie tak
gorąco.
Opowiada o warunkach w celi. Nie było tak
źle. Poznał wielu ludzi: z Ukrainy, Białorusi, Czeczenii... Jeden był
Rumunem, mówił po francusku. Dawał André przez cały czas zadania
matematyczne, ten musiał je rozwiązywać. Rumun prosił też o papierosy.
André w końcu zaprotestował, kończyła mu się paczka. Wtedy dostał
„bombę". Potem ktoś z celi namawiał go, żeby się poskarżyć. Ale Rumun
miał żonę, dzieci, jeszcze przedłużyliby mu odsiadkę... André dał
spokój, pogodzili się i znowu rozwiązywali zadania matematyczne.
|
|
André pije herbatę. Potem zaczynają się
rozmowy o przyszłości. Na razie pojedzie do Warszawy, ma miejsce w
domu Polskiej Akcji Humanitarnej. Trzeba wysłać odwołanie do
ministerstwa.
M'Boko słucha po raz kolejny decyzji MSWiA:
„Relacja pana M'Boko jest całkowicie niewiarygodna (...) Wnioskujący
nic mógł być ofiarą konfliktu etnicznego w Burundi, gdyż nie pochodzi
z tego kraju i najprawdopodobniej nigdy w nim nie przebywał. Aplikant
nie wykazał się choćby podstawową wiedzą na temat Burundi".
MSW wylicza zarzuty: André nie wymienił
głównych regionów kraju, twierdził, że jednym z języków w Burundi jest
Hutu, podczas, kiedy taki język w ogóle nie istnieje.
André zaprzecza: musiał być źle zrozumiany,
mówił tylko o tym, jakim językiem Hutu się posługują. Wymienił też
język linguala. To stwierdzenie także podważyło w oczach MSWiA
wiarygodność przesłuchiwanego.
- Język linguala nie jest używany przez
miejscową ludność - stwierdzili przedstawiciele ministerstwa.
- Jest - twierdzi André - Granice państw nie
pokrywają się z podziałami terytoriów grup etnicznych. Linguala jest
używany głównie w Zairze, ale w Burundi też, szczególnie bliżej
granicy.
Podczas wywiadu statusowego jako jeden z
ważniejszych elementów gospodarki w kraju wymieniał rybołówstwo. Ta
odpowiedź także nie była zgodna z danymi MSWiA o Burundi. „Należy
podkreślić, że rybołówstwo jest tam wyjątkowo mało popularnym
zajęciem" - czytamy w uzasadnieniu odmowy.
Wiedza przedstawicieli MSWiA o krajach
afrykańskich nie pokrywa się jednak z danymi w... atlasach. W
„Geografii państw świata" (Warszawa 1994-1996) czytamy: „Burundi:
udział gospodarki w Produkcie Narodowym Brutto. Rolnictwo/Rybołówstwo
- 51,9 proc.".
Wyrok MSWiA jest jednak jednoznaczny:
„Oświadczenie pana M'Boko należy uznać za całkowicie niewiarygodne".
»
|
IX.
André siedzi w
przedziale. Za oknem ciemność. Pociąg sunie w stronę Warszawy. Na
szybie miga odblask jarzeniówki. M'Boko wciska głowę w twardy zagłówek
i zamyka oczy. Myśli o uzasadnieniu odmowy, odwołaniu, braku statusu
uchodźcy, konieczności „asymilacji". Potem przypomina sobie Centralny
i rozmowę z nieznajomym. Gdyby spotkał wtedy czarnego człowieka, być
może jego losy potoczyłyby się inaczej.
|
|
Gaśnie światło. André zasypia. Noc spływa do
pociągu, wypełnia przedziały, otula podróżnych lepką ciszą. M'Boko
śpi. Nie widzi Afryki, twarzy zmarłych, zaginionych bliskich. We śnie
pojawia się tym razem Polska. Jest mglista, ciężka i niezrozumiała.
|
|
PS 1. Do 30 kwietnia 1998 w MSWiA
złożono 688 wniosków o nadanie statusu uchodźcy. Wydano 13 pozytywnych
decyzji. 140 osób odwołało się do drugiej instancji, jednak żadna
sprawa nie została rozpatrzona pozytywnie (dane: Departament ds.
Migracji i Uchodźstwa MSWiA).
|
PS 2. Mboko – dzięki prywatnej pomocy
– otrzymał mieszkanie, wyżywienie. Uniwersytet Wrocławski ufundował
Andre bezpłatne kursy. Mboko po miesięcznej nauce języka dyskutuje po
polsku o krachu rublowym w Rosji, o bluesie w Afryce.
Urszula Dobesz – zastępca szkoły językowej
mówi, że Andre jest bardzo zdolny, że ma ścisły umysł, to pomaga w
gramatyce. Już w areszcie rozwiązywał z Rumunem zadania matematyczne.
Więzienie pomogło mu zresztą językowo – siedział z Białorusinami i
Ukraińcami, załapał trochę słowiańskiej leksyki.
Andre dostał nowe imię – Andrzej. Tak mówią
na niego w szkole. Jest ponoć grzeczny, przykładny. Jagna – córka
Urszuli Dobesz – zadecydowała, że będą go dwa razy w miesiącu
zapraszać do domu. Mboko szykuje się do semestralnego kursu dla
średniozaawansowanych. Dobesz mówi, że Andrzej wiele osiągnie. Piotr
Lewiński – nauczyciel – rzuca z kolei: - Dużo jeszcze przed nim. Na
razie daje sobie radę w życiu. Tego się nauczył. Nie zginie. Ale
jednej rzeczy jeszcze nie umie. Za cicho mówi. Musi siebie słyszeć.
Musi krzyczeć. Słyszałem o tragedii. Może to go blokuje. Ale w języku
nie może być ciszy.
|
PS 3. Minęło osiem lat. Ci, którzy
pomagali Mboko, znikli w przeszłości. Są teraz gdzieś, w różnym
miastach, z bagażem doświadczeń, rozwodów, karier, krachów, nowego
życia. Andre nie ma. Wyjechał dawno, tuż po napisaniu reportażu.
Przekazał później wiadomość przez anonimową, płaczącą dziewczynę.
Przeszedł zieloną granicę. Jest podobno w Europie Zachodniej.
|
tekst ukazał się w "Tygodniku Powszechnym"
|