Dzienikarze wędrowni

Wyobraźnia

anna dorota morawiecka, tekst i ryciny

- Co u ciebie? Co robisz?
- Nic szczególnego. Dzieci dorastają i to jest teraz najważniejsze. A co u ciebie?
- A bo ja wiem. Mam czworo dzieci, od dwóch lat jestem babcią.
- O!

Rozmawialiśmy, jakby nasze spotkanie było czymś zupełnie zwyczajnym. Przyszło nam bez trudu udawać, że się znamy. Tak samo było wtedy (33 lata temu) – nic o sobie nie wiedzieliśmy. Pragnęliśmy kochać – tak naprawdę, na śmierć i życie do utraty tchu. Coś pchało nas ku sobie, a potem osobno podryfowaliśmy dalej, gorączkowo szukając jakiejś jedynej drogi, która zaprowadzi tam, gdzie musimy dotrzeć. Tym razem (chyba) nie ja wywołałam to spotkanie. Kiedyś tak bardzo pragnęłam cię spotkać na ścieżce, w cieniu kwitnącego bzu.

Matka zaniepokojona moim zniknięciem wtargnęła w nasze osiemnastoletnie wakacje i kazała wracać do domu – że matura na karku, że przyszłość trzeba budować, że ślepa młodość. Biedna mama. A ja na przekór – balansując nad przepaścią własnej nieświadomości – szłam do ciebie wyobrażając sobie, że to moja własna decyzja. Tak bardzo pragnęłam cię spotkać, a ty czekałeś na ścieżce, w cieniu bzu, tak jak chciałam. Tak, jakbyśmy się tam umówili.

1 Kiedyś, w twoich źrenicach szukałam szczeliny, przez którą widać ocean. Szukając dalej i znajdując gdzie indziej nie popełniliśmy zdrady. Przecież wszyscy (o ile uda nam się tylko zrozumieć) spotkamy się kiedyś w wyobrażonej przez nas krainie, w której krystaliczna świadomość drży w oczekiwaniu na cud przekraczający możliwości naszej wyobraźni.

Przez 33 lata co jakiś czas – w chwilach, kiedy wydawało mi się, że już nie warto patrzeć mi w oczy – wyobrażałam sobie, że mijamy się na przejściu dla pieszych, albo widzisz mnie przez szybę przejeżdżającego samochodu, albo że twoje dziecko znalazło się w gronie studentów i słucha mojego wykładu o wyobraźni, wraca do domu i mówi, że kobieta od sztuki opowiedziała niezłą historię o swojej pierwszej miłości – a ty odpowiadasz, że to lekka przesada, żeby własne dyletanctwo pokrywać tanim ekshibicjonizmem; albo przypadkiem natykamy się na siebie i prowadzimy obojętną rozmowę o czymkolwiek, żeby nie powiedzieć czegoś i wbijasz we mnie źrenice jak gwoździe, a ja ze zdziwieniem czuję, że nie sprawia mi to bólu. Bo to nie ja i nie ty1. Wtedy – w cieniu bzu – spotkały się nasze wyobrażenia o miłości: przezroczyste, niematerialne fantomy – niewiarygodne, trochę śmieszne, schematyczne, pełne deformacji, przesady i naiwności. Warto jednak ocalić wiarę w ich niepowtarzalność. Moje młodzieńcze rysunki i obrazy wtedy malowane też wydawały się wyjątkowe. Może lepiej byłoby je nazwać wy-obrazami. Dziś się ich wstydzę. Mimo to przechowuję w pamięci, bo przecież kiedyś we śnie złożyłam sama sobie przysięgę.

Początkujący malarze ufają swojej pamięci i wierzą w doskonałość swego warsztatu (czy raczej lekceważą jego niedoskonałość), nie poddają w wątpliwość swoich decyzji, czekają na natchnienie i bezgranicznie mu ufają. Podobnie młodzi kochankowie patrzą sobie głęboko w oczy, a za kilkadziesiąt lat nie umieją rozpoznać się na ulicy. Z całego bogactwa twojego świata wybieram tylko czarny punkt źrenicy i reszty nie muszę obserwować ani badać, bo wiem, jak powinieneś wyglądać. Tak jest łatwiej. Nie tworzę obrazu, ale „wyobraz”. Adepci malarstwa słyszą od swoich nauczycieli:

2 Problem zdefiniowania wyobraźni wywołany został pewnego słonecznego popołudnia w piaskownicy. Kiedy dzieci wyznaczały swoje terytoria okładając się wzajemnie łopatkami Marcin omiótł wzrokiem błękit nieba i zawiesił w połowie drogi między mną a Klementyną propozycję: „Może byście napisały coś o wyobraźni do naszego pisemka?” Potem dodał przyglądając mi się sceptycznie: „To nie musi być tekst naukowy.” Pomyślałam: „Nieźle wybrnął.” i zajęłam się obserwacją dalszych działań wojennych w piaskownicy. Klementyna następnego dnia rozpoczynała naukową podróż na Kubę. Na pewno napisze świetny tekst – wiele świetnych tekstów. Mam nadzieję, że również dla „Wędrowca”. A ja? Idiotyczny temat – wyobraźnia. Raczej „wyobraźń” – jak to insynuował przed 20 laty mój synek (dość skutecznie wmówił to swojemu kuzynowi ufającemu do dziś w jego wiedzę lingwistyczną). Klementyna poleciała samolotem. Przedtem napisała maila podając dokładnie czas lądowania w Hawanie „U was będzie wtedy 2.00 w nocy”. Moja wyobraźnia wygenerowała sen o tym, że wędruję ulicą tropikalnego miasta, czuję znajomy zapach. Okazuje się, że idę w cieniu orzechów włoskich. I tylko tyle. To wszystko, na co stać było moją wyobraźnię. Tego samego dnia na jawie spotkałam Piotrka – moją pierwszą miłość. No i trzeba było napisać tekst o wyobraźni. Wymyśliłam nawet tytuł „Wyobraźnia, czyli historia pierwszej miłości”, albo „Pierwsza miłość, czyli historia z wyobraźni”, Albo „Wyobraźń, moja pierwsza miłość”.

„- Nie malujcie niczego z wyobraźni. Malujcie tylko zastaną rzeczywistość. Nic z pamięci. Odkładajcie pędzel w chwili, kiedy znika obiekt obserwacji. - Ale mnie się właśnie podoba wyobraźnia i wszystkim się podoba to, co maluję z wyobraźni. Po to maluję. Maluję, żeby pokazać moją wyobraźnię.2

„W rozumie” mieszkają tylko schematy, stereotypy, uogólnienia. Tam nie ma nic nowego. Wszystkie treści zostały już przetrawione, poukładane i zaklasyfikowane. Tam nie ma chaosu – nie wierzmy poetom. Chaos jest na zewnątrz. Rzeczywistość jest planetą wypełnioną morzami, wyspami, szczytami tonącymi w chmurach, głośnymi miastami, wysypiskami śmieci, bezdrożami, przepaściami, słodkimi łąkami, pustynią, tajemniczą dżunglą. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć jej wzrokiem, ani poznać w całości. Musimy dokonywać wyboru. Tu właśnie przydatna jest wyobraźnia. Ani chwili wcześniej i do żadnego innego celu. Wyobraźnia to umiejętność pozwalająca dokonywać świadomego wyboru i w konsekwencji podejmowania decyzji. Używanie jej w celu zastąpienia realnej rzeczywistości jest bezsensownym marnowaniem możliwości. Możliwości rozpoznania ziemi obiecanej. Rozpoznania i zdobycia. Obrazy wzięte z archiwum wyobraźni są jednowarstwowe i płaskie – niczym nas nie zaskoczą i niczego nam nie ofiarują. Są jak wysuszony plaster pomarańczy. Mogą jedynie utwierdzić nas w wygodnym przekonaniu, że wszystko wygląda tak, jak tego oczekiwaliśmy. Nawet egzotyka na takich obrazach jest taka, jaka być powinna – zatem już nie egzotyczna.

„Maluj, obserwuj i maluj. Początkowo będzie ci się wydawało to cholernie nudne. Nudne garnki, brzydka martwa natura, wciąż ta sama modelka, przewidywalna i tak dokładnie zapamiętana, ze zaczniesz widzieć ją natrętnie nawet w zaciekach na ścianie. Czekaj jednak cierpliwie.”

Pewnej nocy, albo o świcie doznałam olśnienia. Zaczęłam używać wyobraźni obserwując rzeczywistość – cudowna chwila podejmowania własnej decyzji – dostrzegłam wyraźnie, co jest dla mnie naprawdę ważne w obserwowanym obiekcie i zrozumiałam dlaczego. Świadomie eliminuję z pola widzenia linie zacierające obraz prawdziwy. W pewnym sensie tworzę, albo raczej odkrywam byt, którego przedtem nie dostrzegałam. Byłoby to niemożliwe bez całej skomplikowanej aparatury badawczej mojego wynalazku, bez długiego procesu cierpliwej obserwacji, ale też nie udałoby się bez wiary i żaru, który zachowałam w sobie do tej pory – pragnienia, żeby kochać świat na śmierć i życie, do szaleństwa, do granic wytrzymałości. Przyspieszony rytm serca to dar, który jest nam ofiarowany u samego początku drogi – wiara w to, że ktoś stoi w cieniu bzu i czeka właśnie tak, jak się tego spodziewaliśmy. Nowy odkryty obraz (a nie „wyobraz”) był przeczuwany od dawna. Idealnie pasuje i wypełnia pustą przestrzeń w mojej wyobraźni. Jest brakującym elementem w melodii, która staram się skomponować.

Maluję nie po to, aby odkrywać, czy ujawniać swoją wyobraźnię, ale po to, żeby korzystając z niej przekroczyć swoje możliwości i znaleźć drogę, która pozwoli nam dotrzeć tam, gdzie wszyscy na siebie czekamy

poza czasem

poza materią

w pełni świadomości.

P.S. A o tobie, mój ukochany, nie napiszę nic, bo ciebie jeszcze nie potrafię sobie wyobrazić. Ty jesteś naprawdę.

Historia o sołtysie, kogucie i o wyobraźni

anna dorota morawiecka, tekst i ryciny

Została jeszcze godzina do dobranocki.
- O Boże! Kiedy będzie siódma? I co my będziemy robić? No dobra, możemy iść tą pustą drogą w kierunku autostrady. Same pola i pola. Ani drzew, ani czegokolwiek. Dobra, możemy w ogóle nie wracać na dobranockę – moja Jaśminka wlokąc nogę za nogą ruszyła na spacer nie wykazując ani odrobiny entuzjazmu.

Miałyśmy za sobą dzień pełen wrażeń. Zmęczona. Pewnie daleko nie ujdzie. Trzeba będzie coś wymyślić, żeby dotrwała do bajki. Biedne dziecko chowane w domu bez telewizora. Wypełnienie tej bolesnej pustki uważa za swój obowiązek i kiedy się tylko da korzysta z okazji. Na wsi jest telewizor. Doczłapałyśmy do mostku. Przepływa tu mała rzeczka. Ma chyba nawet nazwę. Mszana? Czy jakoś tak. Czasem cuchnie i zamienia się ściek. Sołtys spuszcza nieczystości. Pewnie nie tylko on. Dziś jednak woda czyściutka. Nachyliłyśmy się nad kamienną barierką i zobaczyłyśmy nasze zabawnie wyglądające głowy na tle odbitego nieba. Jaśminka z ożywieniem zaczęła na głos ważyć decyzję:

- Dzień dobry!
- Zatrzymaj się pani! Chodźcie zobaczyć! Co my tu mamy, to wy sobie nie wyobrażacie!

Trzeba było się zatrzymać, no bo w gruncie rzeczy to poczciwy chłop. Pracuje w pocie czoła od świtu. Sama widziałam. Lubię wcześnie wstawać. Przez te wszystkie lata siedząc w dzikim sadzie słyszałam zza płotu twarde przekleństwa, precyzyjne polecenia i instrukcje skierowane do synka, który kiedyś wydawał się znacznie za mały na parobka. "Robek, k… jego mać, coś ty zrobił?" W wolnych chwilach Robercik ukryty wśród gałęzi jabłonki podglądał moje całkiem inne życie. Najbardziej pasjonujące (przypuszczam) było to, że kąpię się w dziecinnej wanience w namiocie. W przeciwieństwie do ojca tolerował, a może cieszył się z mojego sąsiedztwa. Kiedyś nawet pokazał mi swój gołębnik. Lubię obserwować koła na niebie zataczane przez stadko gołębi. Klaskanie skrzydłami, słodkie gruchanie – muzyka mojej wioski. Bywało jednak, ze zza sołtysowego płotu sączyło się trujące powietrze – tak nieznośne, że chciało się wracać do miasta. Historia nie do ruszenia, bo jak donieść na sąsiada? On jakoś nie rozumie. Nie przychodzi mu nawet do głowy, że paląc opony w parniku niszczy środowisko – czyli nasz świat. To jest poza zasięgiem jego wyobraźni. Wie oczywiście, że grożą za to kary, ale tu jest mocny. Nikt nie podskoczy. Jest człowiekiem oszczędnym i praktycznym. Są na to dowody. Wyobrażam sobie, że on nic sobie nie wyobraża. On realizuje. Właśnie zrealizował dom – domiszcze – szczyt marzeń każdego trzeźwo myślącego człowieka.

- Piękny dom. No, no – skłamałam, bo trochę mi go żal i trochę mu współczuję.

Robek zgięty nad wąskim rowem, w którym ma zginąć rura odprowadzająca brudną wodę do rzeczki oparł się na łopacie i przyjrzał mi się z chwilowym zainteresowaniem.

- Ale wejdźcie dalej. Proszę, proszę. Te schody… albo nie – zacznijcie oglądanie od szaf. To specjalnie zaprojektowane. Tu każda rzecz przemyślana. Schody to kilka tysięcy. Tu kuchnia, łazieneczka, druga na górze dla dzieciaków, tu salon, kominek z wodnym płaszczem, o, tu, proszę komputerek, reguluje temperaturę – dziesięć tysięcy. Tu sypialnia – żona wybrała żyrandol – a tu to ja wybrałem, a tu piec na wszystko.
- To znaczy czym można w nim palić?
- Absolutnie wszystko, co się nadaje do spalenia. To ogrzewa kaloryfery w całym domu.
- No tak, to pewnie pan szczęśliwy.
- No wie pani, ja to bym chciał choć dziesięć lat pożyć w tym domu. Bo dłużej to pewnie nie da rady. Z naszej półki już biorą. Przyjdzie kiedyś umrzeć. Ale żeby choć dziesięć lat w tym luksusie.

"Ale ten sołtys ma pięknie. Jak w niebie. Zazdroszczę mu" – powiedziała moja sześcioletnia Jaśminka, która wraz ze mną zwizytowała nowy dom. – "Ale najbardziej, to mu zazdroszczę koguta."

Za płotem kroczył kogut – istne cudo. Aż przykucnęłam z zachwytu. Takiego właśnie szukałam. Jakiś czas temu dostałam zamówienie na obraz:

"Namaluj mi koguta. Znalazłam takiego jak trzeba kiedyś w internecie. Namalował go pan Trzyna. Ale to daleko, a ciebie mam tu. Namaluj."

Nie musiałam już go sobie wyobrażać. Stał przede mną. Z wypiętą, lśniącą piersią, czerwonym grzebieniem i fantastycznym ogonem.

Historia koguta była piękna: dawno temu, w biednym domku, żyła sobie dobra kobieta. Miała kilkoro dzieci i kurki. Pewnego razu kura zniosła jajko, które kompletnie nie przypadło jej do gustu. Kiedy tylko wykluł się z niego kogucik, postanowiła raz na zawsze pozbawić go żywota. Córeczka dobrej kobiety uratowała pisklę przed atakami niedobrej kokoszki. Troszczyła się o nie, karmiła i chroniła jak umiała przed złym światem. Nadszedł pierwszy dzień września, kiedy to dziewczynka miała rozpocząć swoja edukację szkolną. Biedna kobieta, cóż miała robić, wzięła pod pachę koguta, poszła na targ i zamieniła go na tornister.

"Dostałam wstrętny, czarny, tekturowy tornister – za mojego koguta. Od początku nienawidziłam szkoły."

Czy ta dziewczynka mogła sobie wtedy wyobrazić, że połowę swojego dorosłego życia spędzi na pielęgnowaniu i forsowaniu idei dobrej, potrzebnej szkoły i udowadnianiu całemu światu, że ponury, czarny tornister da się zamienić na kolorowego koguta? Czy ona mogła sobie wtedy wyobrazić, że ja namaluję tego koguta? I że taki sam kogut chodzi teraz po podwórku i że tak naprawdę to sołtys nie wie, co ma? On go po prostu zje na niedzielny obiad. Ale ja muszę zdążyć go namalować. Słyszysz, Kryśka? Wyobrażasz sobie, że mi się to uda? Właśnie dlatego, że ty umiesz sobie to wyobrazić, to ja zdążę stworzyć ten obraz nim on zje swojego koguta. No i jeszcze chciałam powiedzieć, że my nie próżnujemy. My też budujemy dom. Tylko że nasz dom jest gdzie indziej. I jeszcze nie teraz. Jeszcze przynajmniej dziesięć lat, a może dwadzieścia by się przydało powędrować – no bo wiadomo. Z naszej półki też już biorą. A potem to już będziemy w domu. Na pewno uda się trafić. Wyobrażasz sobie, Kryśka? Na dole kurnik, na górze pracownia, a w salonie mama szyje szatę dla anioła.

kolejny odcinek ukaże się 15.09.2007

 

w ę d r o w i e c  ©  d z i e n n i k a r z e  w ę d r o w n i
---hamburg---poznań---warszawa---wrocław---