|
Schyłek zimy
odcinek 1
     Wszystko o czym piszę,
zdarzyło się naprawdę. Wszystkie postaci są namacalne, wrosły w moją pamięć, są
częścią mojego życia, nawet jeśli w tekście pozamieniałem niektóre nazwy wsi,
redakcji, uczelni, funkcji i tytułów naukowych. Ten reportaż to zapis percepcji
ciemności.
     Być może mrok
spowodowały zimowe dni. Może to zima na wsi mnie przygniotła. Zima, o jakiej
wcześniej nie miałem pojęcia. Ale nie, to niemożliwe. W Łabędzicach stało się
coś więcej: zaczęła usychać Bajka. To dzieje się naprawdę, zasysa nas Marność,
chłonie wszystko wokół.
     Ten dokument zaczął
powstawać w czasie przełomu – wtedy, gdy rozpadł się głaz, przytargany tu przez
Biedę-Licho-Niedolę-Zły Los. W czasie gdy świat zatrzymał się na chwilę w swym
wirtualnym pędzie, pogrążył w bólu. W czasie żałoby, która – co by tu nie gadać
– przewróciła naszą wieś do góry nogami. Ale o tym później.
     Teraz wystarczy
powiedzieć, że to właśnie żałoba zmusiła mnie by zebrać reporterskie notatki,
które miały służyć w swym pierwotnym zamyśle konstrukcji gazetowych reportaży.
Zrozumiałem jednak, że żadna gazeta mi na razie nie wydrukuje tych mało
marketingowych, pozbawionych newsowości tekstów.
Pojąłem, że ja sam nie powinienem lepić wiejskiej materii w tekściki skrojone
wedle norm żurnalistyki: nie mogę przyozdobić swej historii wytłuszczonym
leadem, śródtytułami i pęczkiem
kolorowych ramek. Nie mogę zdradzić moich sąsiadów, mechaników i kolegów z
pracy. Nie jestem w stanie zdekonspirować podziemnego życia, tego przecięcia
płaszczyzny uczelnianej, redakcyjnej i pegeerowskiej. A może nie potrafię.
     Snuję prawdziwą bajkę:
opowieść o bezpiwiu, pustych oczodołach po zlikwidowanych knajpach, o braku
opału, o zimnie obojętnych marketów, o milczeniu redakcji, głuchej skrzynce na
listy i finansowej zgryzocie. Opowieść o Marności, banale i rozmyciu. Bajkę o
wyzwoleniu.
***
     Najpierw trzeba
powiedzieć o wsi. Łabędzice mają dwadzieścia trzy numery. My mieszkamy z Asią
na skraju, tuż przy zakręcie, niedaleko wiatraka. Dom nabyłem jeszcze jako
kawaler, sześć lat temu. Kupiłem go od Lucjana.
     Lucek mieszka obok
nas. Jest kierowcą spychaczo-koparki „ostrówek”. Ma ogromną siłę, dobre serce i
wrażliwe oczy. Kocha ciężką pracę. Jest olbrzymem, strzeże Bajki. Żyje z żoną
Barbarą, córką Adą, zięciem Mariuszem, wnuczką Różą. No i z babcią, która jest
pamięcią wsi. Babcia wraz z panią Olszynową strzeże dawnych pieśni, różańca i
pielęgnuje kapliczkę.
     Naprzeciwko Lucka, po
drugiej stronie ulicy, mieszka Jacek-blacharz. I Maryla-czarownica. Oni też są
z Bajki.
     Z drugiej strony
naszej ziemi żyje sołtys z żoną Helą. Mają kilkuhektarowe gospodarstwo, kury i
pryzmę gnoju, który składują koło naszego płotu. Są jedynymi bodaj prawdziwymi
gospodarzami w okolicy. Do niedawna trzymali nawet krowę.
     Poza tym w Łabędzicach
nie znamy właściwie prawie nikogo. Czasem pozdrawiamy się z bliźniakami zza
wiatraka. Od czasu do czasu pogadamy z wioskowymi chłopakami, złodziejami i
magikami od złomu. Z rzadka zamienimy parę zdań z zimną sklepową. To właściwie
wszystko.
     Za sklepem ciągną się
już tylko pegeerowskie różowe bloczki i majątek. Ale na majątku nie rozmawiamy z nikim.
Kobiety z upadłego pegeeru nie odpowiadają na przywitanie, patrzą krzywo i
plewią ogródki. Jesteśmy dla nich obcy.
     Łabędzice ciągną się
wzdłuż krętej asfaltowej drogi. Opustoszała szosa wiedzie na północ do
Wrocławia i na wschód – do Środy. Od południa przestrzeń zamyka nędzna rzeczka,
która płynie za naszym sadem. Rzeczkę przecina mostek. Dalej ciągnie się Droga
do Nikąd. Brukowana poniemiecka aleja znika wśród pól kukurydzy. Gubi się w
bruzdach i rozpada na tysiące polnych kamieni. Za polami widać autostradę, do
której nie da się już dojść. Właśnie za autostradę pokochałem te strony. Za
szum samochodów, za daleki stukot ciężarówek, który przypomina, że Łabędzice nie
są cichą, sielankową wsią zagubioną wśród lasów, czy gór, tylko upadłym
półpegeerem tkwiącym wśród podmiejskich pól. Są namiastką słonecznego,
powolnego świata, niedoskonałego, antyturystycznego, zupełnie nie malowniczego,
ale pełnego siły. Świata Bajki, w którym można stać z Lucjanem-olbrzymem pod
jego owczarnią, pić piwo i patrzeć na samochody pędzące do Niemiec i na
Ukrainę, do stolicy i magazynów na Śląsku. Są cząstką Bajki, która może
otworzyć przed nami Drogę do Nikąd.
     Kiedyś się tak już
stało. Szliśmy z Asią przez kukurydzę i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że droga
się nie urywa, jak zawsze. Ciągnie się dalej, wiedzie nas w nieznane, gdzieś w
bok od autostrady, w miejsca, których nie widzieliśmy, których nigdy wcześniej
nie było. Zrozumieliśmy, że nie jesteśmy już na łabędzickich polach, ale gdzieś
znacznie głębiej. Przestraszyliśmy się wtedy tej drogi, zawróciliśmy na
bezpieczny bruk i z powrotem do domu.
***
     Pierwszy raz poznałem
jednak siłę Drogi do Nikąd wcześniej, na wieczorze kawalerskim, który
przerodził się w wielką wędrówkę.
     Nie będę o tym
pochodzie opowiadać zbyt wiele. Zebrałem kompanów podróży: Filipa, Maćka,
Migacza i Judę. Wszystkich nas łączyła Syberia, wspomnienie tajgi, mrzonka
sekty, która buduje nowy lepszy świat. Po raz pierwszy pojechałem na Syberię z
Filipem. Słyszeliśmy o milicjancie drogówki, który ogłosił się Chrystusem.
Szukaliśmy przygody. Chcieliśmy przełamać własny strach. Z wyprawy
przywieźliśmy stos czarno-białych Filipowych zdjęć. Do tego mój tekst i
surowiec na reportaż radiowy, który montowałem później z Judą. Montowaliśmy ten
dokument w zapale, biegając po warszawskich radiowych korytarzach, ogłuszeni
używką i szalonym dźwiękiem, pasją rozmówców, tych, którzy porzucili wszystko i
opowiadali o swej fanatycznej wierze.
     Drugi raz pojechałem
na Syberię z Maćkiem. W sekcie odnaleźliśmy tym razem magię, niepokój, wiele
bólu, rozwarstwienie majątkowe prostych ludzi i heretyckich duchownych.
Czuliśmy siłę lasu, potężniejszą niż zaklęcia milicjanta-Chrystusa.
     Ostatni raz wyjechałem
w tajgę z Migaczem kręcić film. Na miejscu znaleźliśmy już tylko komercję,
gorycz pionierów i kolorowe foldery promujące wspólnotę. Prysła tajemnica,
wyblakła wiara. Tylko tajga szumiała wkoło jak kiedyś.
     Na wieczorze
kawalerskim zebraliśmy się więc w piątkę: dawni kompani w podróży, poszukiwacze
lepszego świata. Świata, który ostatecznie pieniądz i marność zmieliły jak
wszystko wokół.
     Zebraliśmy się przed
moim ślubem by wspomnieć wspólne poszukiwania. By pić wódkę, zbratać się i
ruszyć znów w drogę.
     Za moim łabędzickim
oknem widać szczyt Ślęży, góry oddalonej od wsi o dzień forsownego marszu.
Ślęży otwierającej wędrówkę. Przy dobrej pogodzie za górą dostrzec można
kolejne szczyty, łańcuchy kryjące południowe krainy. Kiedy więc wypiliśmy
wieczorną wódkę, powiedziałem kompanom, że musimy ruszać, że chcę pójść w
stronę gór, że przyszedł czas, by odkryć południe, by pójść brukowaną Drogą do
Nikąd, przeciąć autostradę, iść przez zboże, przez pełne deszczówki rowy, w
dal. I szliśmy, uwalani błotem, odurzeni wódką, przydrożnym piwem i upałem,
szliśmy żegnani przez Lucka, rwaliśmy ciągle w przód, oderwani od świata,
nieświadomi czasu, niepomni zmęczenia. Bajka dała nam podróż, otworzyła drogę
pełną znaków. Jakaś kobieta w polu przestrzegała nas przez wężowiskiem i
błogosławiła. Chłopi z odległych wsi stawiali wino i z szacunkiem chylili
głowy, słysząc, że jestem sąsiadem Lucka. Filip strzegł szlaku. Maciek mówił o
swej miłości do Magdy. Migacz opowiadał o swojej wierze, o buncie, zwątpieniu i
ciągłym, bolesnym poszukiwaniu. Juda powiedział mi: „Ja bywam trudny. Wiem o
tym. Gdyby działo się ze mną coś nie tak – powiedz, żebym do ciebie więcej nie
przyjeżdżał”. Mówił, że wystarczy słowo, zaklęcie, by znikł. Bo chociaż pomaga
w remontach, bezinteresownie uczy mnie kłaść rury, robić wylewki, to i tak ma w
sobie Demona. Jeśli kiedyś Demon wyjdzie na wierzch, muszę Judę z Łabędzic
wygonić, zamknąć przed nim drzwi.
     Mówili mi kompani to
wszystko, mówili więcej, rzeczy, których usłyszeć nie mogłem ani wcześniej, ani
nigdy później. Słuchałem i szedłem. Pojmowałem, że Bajka otwiera właśnie przede
mną rzeczywistość, że jest najgłębszym Dokumentem, moją najważniejszą
dziennikarską eksploracją.
***
odcinek drugi
|