zima'05/06


wędrówka  strona główna


Schyłek zimy



odcinek 1


     Wszystko o czym piszę, zdarzyło się naprawdę. Wszystkie postaci są namacalne, wrosły w moją pamięć, są częścią mojego życia, nawet jeśli w tekście pozamieniałem niektóre nazwy wsi, redakcji, uczelni, funkcji i tytułów naukowych. Ten reportaż to zapis percepcji ciemności.

     Być może mrok spowodowały zimowe dni. Może to zima na wsi mnie przygniotła. Zima, o jakiej wcześniej nie miałem pojęcia. Ale nie, to niemożliwe. W Łabędzicach stało się coś więcej: zaczęła usychać Bajka. To dzieje się naprawdę, zasysa nas Marność, chłonie wszystko wokół.

     Ten dokument zaczął powstawać w czasie przełomu – wtedy, gdy rozpadł się głaz, przytargany tu przez Biedę-Licho-Niedolę-Zły Los. W czasie gdy świat zatrzymał się na chwilę w swym wirtualnym pędzie, pogrążył w bólu. W czasie żałoby, która – co by tu nie gadać – przewróciła naszą wieś do góry nogami. Ale o tym później.

     Teraz wystarczy powiedzieć, że to właśnie żałoba zmusiła mnie by zebrać reporterskie notatki, które miały służyć w swym pierwotnym zamyśle konstrukcji gazetowych reportaży. Zrozumiałem jednak, że żadna gazeta mi na razie nie wydrukuje tych mało marketingowych, pozbawionych newsowości tekstów. Pojąłem, że ja sam nie powinienem lepić wiejskiej materii w tekściki skrojone wedle norm żurnalistyki: nie mogę przyozdobić swej historii wytłuszczonym leadem, śródtytułami i pęczkiem kolorowych ramek. Nie mogę zdradzić moich sąsiadów, mechaników i kolegów z pracy. Nie jestem w stanie zdekonspirować podziemnego życia, tego przecięcia płaszczyzny uczelnianej, redakcyjnej i pegeerowskiej. A może nie potrafię.

     Snuję prawdziwą bajkę: opowieść o bezpiwiu, pustych oczodołach po zlikwidowanych knajpach, o braku opału, o zimnie obojętnych marketów, o milczeniu redakcji, głuchej skrzynce na listy i finansowej zgryzocie. Opowieść o Marności, banale i rozmyciu. Bajkę o wyzwoleniu.


***


     Najpierw trzeba powiedzieć o wsi. Łabędzice mają dwadzieścia trzy numery. My mieszkamy z Asią na skraju, tuż przy zakręcie, niedaleko wiatraka. Dom nabyłem jeszcze jako kawaler, sześć lat temu. Kupiłem go od Lucjana.

     Lucek mieszka obok nas. Jest kierowcą spychaczo-koparki „ostrówek”. Ma ogromną siłę, dobre serce i wrażliwe oczy. Kocha ciężką pracę. Jest olbrzymem, strzeże Bajki. Żyje z żoną Barbarą, córką Adą, zięciem Mariuszem, wnuczką Różą. No i z babcią, która jest pamięcią wsi. Babcia wraz z panią Olszynową strzeże dawnych pieśni, różańca i pielęgnuje kapliczkę.

     Naprzeciwko Lucka, po drugiej stronie ulicy, mieszka Jacek-blacharz. I Maryla-czarownica. Oni też są z Bajki.

     Z drugiej strony naszej ziemi żyje sołtys z żoną Helą. Mają kilkuhektarowe gospodarstwo, kury i pryzmę gnoju, który składują koło naszego płotu. Są jedynymi bodaj prawdziwymi gospodarzami w okolicy. Do niedawna trzymali nawet krowę.

     Poza tym w Łabędzicach nie znamy właściwie prawie nikogo. Czasem pozdrawiamy się z bliźniakami zza wiatraka. Od czasu do czasu pogadamy z wioskowymi chłopakami, złodziejami i magikami od złomu. Z rzadka zamienimy parę zdań z zimną sklepową. To właściwie wszystko.

     Za sklepem ciągną się już tylko pegeerowskie różowe bloczki i majątek. Ale na majątku nie rozmawiamy z nikim. Kobiety z upadłego pegeeru nie odpowiadają na przywitanie, patrzą krzywo i plewią ogródki. Jesteśmy dla nich obcy.

     Łabędzice ciągną się wzdłuż krętej asfaltowej drogi. Opustoszała szosa wiedzie na północ do Wrocławia i na wschód – do Środy. Od południa przestrzeń zamyka nędzna rzeczka, która płynie za naszym sadem. Rzeczkę przecina mostek. Dalej ciągnie się Droga do Nikąd. Brukowana poniemiecka aleja znika wśród pól kukurydzy. Gubi się w bruzdach i rozpada na tysiące polnych kamieni. Za polami widać autostradę, do której nie da się już dojść. Właśnie za autostradę pokochałem te strony. Za szum samochodów, za daleki stukot ciężarówek, który przypomina, że Łabędzice nie są cichą, sielankową wsią zagubioną wśród lasów, czy gór, tylko upadłym półpegeerem tkwiącym wśród podmiejskich pól. Są namiastką słonecznego, powolnego świata, niedoskonałego, antyturystycznego, zupełnie nie malowniczego, ale pełnego siły. Świata Bajki, w którym można stać z Lucjanem-olbrzymem pod jego owczarnią, pić piwo i patrzeć na samochody pędzące do Niemiec i na Ukrainę, do stolicy i magazynów na Śląsku. Są cząstką Bajki, która może otworzyć przed nami Drogę do Nikąd.

     Kiedyś się tak już stało. Szliśmy z Asią przez kukurydzę i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że droga się nie urywa, jak zawsze. Ciągnie się dalej, wiedzie nas w nieznane, gdzieś w bok od autostrady, w miejsca, których nie widzieliśmy, których nigdy wcześniej nie było. Zrozumieliśmy, że nie jesteśmy już na łabędzickich polach, ale gdzieś znacznie głębiej. Przestraszyliśmy się wtedy tej drogi, zawróciliśmy na bezpieczny bruk i z powrotem do domu.


***


     Pierwszy raz poznałem jednak siłę Drogi do Nikąd wcześniej, na wieczorze kawalerskim, który przerodził się w wielką wędrówkę.

     Nie będę o tym pochodzie opowiadać zbyt wiele. Zebrałem kompanów podróży: Filipa, Maćka, Migacza i Judę. Wszystkich nas łączyła Syberia, wspomnienie tajgi, mrzonka sekty, która buduje nowy lepszy świat. Po raz pierwszy pojechałem na Syberię z Filipem. Słyszeliśmy o milicjancie drogówki, który ogłosił się Chrystusem. Szukaliśmy przygody. Chcieliśmy przełamać własny strach. Z wyprawy przywieźliśmy stos czarno-białych Filipowych zdjęć. Do tego mój tekst i surowiec na reportaż radiowy, który montowałem później z Judą. Montowaliśmy ten dokument w zapale, biegając po warszawskich radiowych korytarzach, ogłuszeni używką i szalonym dźwiękiem, pasją rozmówców, tych, którzy porzucili wszystko i opowiadali o swej fanatycznej wierze.

     Drugi raz pojechałem na Syberię z Maćkiem. W sekcie odnaleźliśmy tym razem magię, niepokój, wiele bólu, rozwarstwienie majątkowe prostych ludzi i heretyckich duchownych. Czuliśmy siłę lasu, potężniejszą niż zaklęcia milicjanta-Chrystusa.

     Ostatni raz wyjechałem w tajgę z Migaczem kręcić film. Na miejscu znaleźliśmy już tylko komercję, gorycz pionierów i kolorowe foldery promujące wspólnotę. Prysła tajemnica, wyblakła wiara. Tylko tajga szumiała wkoło jak kiedyś.

     Na wieczorze kawalerskim zebraliśmy się więc w piątkę: dawni kompani w podróży, poszukiwacze lepszego świata. Świata, który ostatecznie pieniądz i marność zmieliły jak wszystko wokół.

     Zebraliśmy się przed moim ślubem by wspomnieć wspólne poszukiwania. By pić wódkę, zbratać się i ruszyć znów w drogę.

     Za moim łabędzickim oknem widać szczyt Ślęży, góry oddalonej od wsi o dzień forsownego marszu. Ślęży otwierającej wędrówkę. Przy dobrej pogodzie za górą dostrzec można kolejne szczyty, łańcuchy kryjące południowe krainy. Kiedy więc wypiliśmy wieczorną wódkę, powiedziałem kompanom, że musimy ruszać, że chcę pójść w stronę gór, że przyszedł czas, by odkryć południe, by pójść brukowaną Drogą do Nikąd, przeciąć autostradę, iść przez zboże, przez pełne deszczówki rowy, w dal. I szliśmy, uwalani błotem, odurzeni wódką, przydrożnym piwem i upałem, szliśmy żegnani przez Lucka, rwaliśmy ciągle w przód, oderwani od świata, nieświadomi czasu, niepomni zmęczenia. Bajka dała nam podróż, otworzyła drogę pełną znaków. Jakaś kobieta w polu przestrzegała nas przez wężowiskiem i błogosławiła. Chłopi z odległych wsi stawiali wino i z szacunkiem chylili głowy, słysząc, że jestem sąsiadem Lucka. Filip strzegł szlaku. Maciek mówił o swej miłości do Magdy. Migacz opowiadał o swojej wierze, o buncie, zwątpieniu i ciągłym, bolesnym poszukiwaniu. Juda powiedział mi: „Ja bywam trudny. Wiem o tym. Gdyby działo się ze mną coś nie tak – powiedz, żebym do ciebie więcej nie przyjeżdżał”. Mówił, że wystarczy słowo, zaklęcie, by znikł. Bo chociaż pomaga w remontach, bezinteresownie uczy mnie kłaść rury, robić wylewki, to i tak ma w sobie Demona. Jeśli kiedyś Demon wyjdzie na wierzch, muszę Judę z Łabędzic wygonić, zamknąć przed nim drzwi.

     Mówili mi kompani to wszystko, mówili więcej, rzeczy, których usłyszeć nie mogłem ani wcześniej, ani nigdy później. Słuchałem i szedłem. Pojmowałem, że Bajka otwiera właśnie przede mną rzeczywistość, że jest najgłębszym Dokumentem, moją najważniejszą dziennikarską eksploracją.


***

odcinek drugi


wędrówka  strona główna

wędrowiec © dziennikarze wędrowni